Jak wiadomo spontaniczne wypady są najciekawsze więc długo się nie zastanawiałam kiedy Dono zaproponował motocyklową wycieczkę w Sudety.
Tylko jaką historyjkę opowiedzieć rodzicom żeby nie dostali zawału? Tu się ciutkę "posłużyłam" Wami drodzy forumowicze - oficjalnie był SVkowy zlot w okolicach Łodzi
Z Białegostoku ruszyłam sama, kurs na Warszawę (omijając ją od północy przez Wyszków, Nowy Dwór Maz. I Sochaczew) i potem Łowicz, Łęczyca i przystanek w okolicach Sieradza gdzie dołączył do mnie Adrian. Oczywiście po drodze pobłądziłam więc zjawiłam się z poślizgiem. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Przez Grabów nad Prosną, , Ostrzeszów, Syców, Wrocław, Ząbkowice Śląskie i Kłodzko. Meta była w Stroniu Śląskim. Mój dystans z Białegostoku (wliczając błądzenie) to 727,5 km
Poza ogólnym zmęczeniem dzielnie zniosłam podróż, Adrian miał łatwiej bo tylko jakieś 280km. No i dzięki temu że znał trasę to trafiliśmy prosto do celu ok. 21.00. Pogoda też na szczęście dopisała. Emocji na pierwszy dzień wystarczyło więc kolacja, pivko, myju myju i w kimono.
Fotki Drugi dzień przeznaczyliśmy na odpoczynek i szwędanie się po okolicy - zrobiliśmy sobie małą
rundkę na Czechy w kierunku Starego Mesta. Od Stronia Śląskiego do granicy było około 10km, więc rzut kamieniem
Po polskiej stronie droga była nierówna i dziurawa, ale jak tylko przekroczyliśmy granicę - Cud, miód, malina i orzeszki! Zasmakowaliśmy małej dawki czeskich winkli. Później z powrotem w PL podskoczyliśmy na
Czarną Górę skąd rozciągały się bardzo ładne widoki (1205m.n.p.m.). Po drodze zatrzymaliśmy się przy Jaskini Niedźwiedzia w Kletnie, ale już na parkingu dowiedzieliśmy się, że bilety trzeba rezerwować z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze
na tamie na rzece Morawka. Teraz już wiem ile prawdy ma w sobie zdanie "Bystre i czyste górskie rzeki"
Wieczorkiem spacer po okolicy i oczywiście pivko.
Dnia trzeciego piątkowego pocięliśmy na Wałbrzych! Przejeździliśmy pół miasta i wypytaliśmy kilkoro ludzi zanim ktoś podał nam kierunek na
Zamek Książ. Uhh, dogadaj się z tubylcami..
Z zewnątrz zamek prezentuje się bardzo dostojnie, szczególnie jego starsza część (nowsza to ta barokowa "różowa"). Położony na wzgórzu, otoczony lasami i zielenią przyciąga sporo turystów. Wybraliśmy się na oprowadzanie po komnatach z przewodnikiem. Dodatkową opłatę ściągnęli za wejście na wieżę i robienie zdjęć w środku zamku (8 i 6zł). Zdziercy
Obeszliśmy go od podziemnych zaułków, przez salony i tarasy, aż po szczyt wieży i zgodnie stwierdziliśmy że jednak z zewnątrz wygląda lepiej.
W drodze powrotnej ździebko nas przemoczyło, a kilkuminutowe oberwanie chmury zagoniło pod przystanek, aby po chwili zamienić się w ładne słoneczko. Zahaczyliśmy jeszcze o
Kłodzko,gdzie po spacerze po rynku i obiadku chcieliśmy jeszcze zobaczyć twierdzę. Niestety los chciał że spóźniliśmy się parę minut i musieliśmy się obejść smakiem drepcząc jedynie po części ogólnodostępnej. Ale tak na dobrą sprawę chyba oboje byliśmy nieco zmęczeni i powoli chcieliśmy już wrócić do domu i zdjąć z siebie te mokre i ciężkie ubrania.
Sobota stała pod znakiem
Gór Stołowych. Przez Wambierzyce i Radków, następnie Drogą Stu Zakrętów (ilość w nazwie może nieco naciągana, ale fakt że winkle konkret) dojechaliśmy do Karłowa gdzie zaparkowaliśmy sprzęty u stóp wejścia na szlak przez Szczeliniec Wielki. Niestety nie bardzo było gdzie zostawić nasze tobołki więc w skórze, z kaskami w rękach zaczęliśmy się gramolić na górę. Odcinek aż do gospody przy tarasie to ciągłe schodki i wspinaczka. Męczące, ale też dające frajdę. Potem powitały nas już same uroki Gór Stołowych. Skały o ciekawych kształtach (np. głowa małpy), ciasne przejścia i kolejne tarasy widokowe. Przejście całej trasy zajęło nam +/- 2h. I trzeba przyznać że nasze buty motocyklowe spisały się na medal. Chodziło się wygodnie i stabilnie, na bank lepiej niż w klapkach czy sandałach jak co poniektórzy. Żałuję że nie wiedziałam że jadąc dalej Drogą Stu Zakrętów dojechalibyśmy do Czermnej (na północ od Kudowy-Zdrój) gdzie znajduje się Kaplica Czaszek, której wnętrze wyłożone jest ludzkimi kośćmi. Adrian popruł jednak przodem i wolał zwiedzać
przydrożne rowy Wracając, w Lądku odbiliśmy drogą
do granicy, żeby zakupić sobie jakieś czeskie trunki.
Następnego dnia zwlekliśmy się wczesną porą i pojechaliśmy do niedaleko położonego Kletna gdzie znajduje się
Jaskinia Niedźwiedzia. Bilety do niej trzeba rezerwować z wcześniejszym wyprzedzeniem, ale nam się udało załatwić wejściówki. A jest tam co zobaczyć. Całe mnóstwo stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów. Jeziorka, "perły" i żywe nietoperze zamieszkujące ową jaskinię. Coś niesamowitego. Niby kiedyś widziałam takie rzeczy na zdjęciach ale w rzeczywistości wygląda to o niebo lepiej. Aha - prócz wejściówki krzyknęli 10zł za możliwość cykania zdjęć, na co tak naprawdę było mało czasu, bo przewodniczka szybko parła do przodu
No ale co zobaczyliśmy to nasze
Po południu jeszcze jedna wycieczka na Czechy - do
Javornika na ostatnie
zakupy. Wieczorem zahaczyliśmy o festyn
nad zalewem w Starej Morawie. Niestety, nieubłaganie nadszedł poniedziałek czyli
dzień powrotu. Chciałam do wieczora dotrzeć do domu więc trzeba było wyruszyć z rańca. Słoneczko tak ciepło przygrzewało że miało się ochotę tam zostać jeszcze parę dni... W pośpiechu nawet nie było kiedy zatrzymać się na trochę we Wrocławiu, czego bardzo żałuję. Tylko tankowanie pod korek i dzida dalej, aż do domu Adriana gdzie był mój pit stop. Po obiedzie i odpoczynku miałam ruszyć dalej ale tu chodziliśmy po garażu, tam jeździliśmy CeZetą po wsi i w końcu zebrały się ciemne chmurki i zanosiło się na deszcz. No i klapa - albo wrócę mokra po ciemku albo zostanę na noc. Po silnych przekonaniach dziadka wygrała opcja nr 2. Odwlekłam powrót na dzień później. Co wcale nie znaczy że było łatwiej odjechać heh. Z łzami w oczach wgramoliłam się na Suzę i poturlałyśmy się samotnie do domu. Mój dystans całkowity - 1925km, u Adriana to pewnie coś koło 1100km.
Szkoda że trwało to tak krótko, to są okolice gdzie jest mnóstwo rzeczy do zwiedzenia w samej Polsce, nie mówiąc już o Czechach. Chociaż można też rzec że zawsze będzie co robić następnym razem
W swoim imieniu PRZEOGEEEROMNIE dziękuję Adrianowi za wspólny wypad!!