Mazury – Wilczy Szaniec 2009 – relacja by Bartas
Planowaliśmy wyjazd do Wilczego Szańca już w zeszłym roku, ale wyszło jakoś nie po drodze i odpuściliśmy temat. W tym roku się udało. Początkowo mieliśmy wystartować 11 czerwca w Boże Ciało, ale ostatecznie temat skończył się na piątku. Razem z nami miał jechać Kaplar na DR 800, ale ostatecznie odpadł z rozgrywki. Prognozy pogody nie były zachęcające- miało być zimno, wietrznie i deszczowo. Piątek rano przywitał nas słonecznie, skoczyliśmy do Bydgoszczy po małe zakupy, cały czas zastanawiając się czy jechać. W tym czasie decyzje zmieniałem min 5 razy. Ok. 13 zapadła decyzja- jedziemy. Ok. 14:30 tankowanie motorków do pełna i kierunek Mazury. Jechaliśmy przez Brodnicę na Olsztyn i dalej przez Mrągowo do Kętrzyna. W Olsztynie spotkaliśmy sympatycznego gościa na DR 650RS. Chwile pogadaliśmy i odprowadził nas na wylot z miasta. Nocleg załatwiliśmy sobie chwile wcześniej przez Internet- 30 zł za osobę. Na miejscu byliśmy coś ok. 19. W sobotę rano już bez bagaży pojechaliśmy zwiedzać okolice. W Wilczym Szańcu podpięliśmy się pod wycieczkę, którą oprowadzał przewodnik.
Chodząc po całym kompleksie można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, nie sposób tego wszystkiego opisać. Jedno jest pewne - bunkry robią konkretne wrażenie.
Po zwiedzeniu tej tajnej kwatery Hitlera udaliśmy się w stronę parkingu, gdzie zamieniliśmy parę słów z niemieckimi podróżnikami. Swoją drogą przyjeżdża tutaj masa Niemców. Czyżby odwiedzali miejsce, gdzie ich ojciec, wujek, dziadek był oficerem? Po opuszczeniu parkingu pojechaliśmy do Giżycka szukać zabytkowej i ładnie odremontowanej wieży ciśnień.
Winda na górę do punktu widokowego, kawiarenki i schodami w dół poprzez różne tematyczne ekspozycje. Ktoś miał pomysł na zagospodarowanie takiego miejsca. Może to recepta na niszczejące wieże w innych miastach? Następnie pojechaliśmy szukać Twierdzy Boyen. Po drodze złapaliśmy coś do żarcia i kurs na twierdzę. Po drodze całkiem przypadkiem znaleźliśmy most obrotowy, podawany w przewodnikach jako atrakcja. W sumie most jak most, tylko że obrotowy
Gdy dotarliśmy do twierdzy od samego wjazdu robiła mocne wrażenie.
Po przejechaniu 2 bram wjazdowych czar prysł. Z mojego punktu widzenia - a lubię zwiedzać - obiekt ten to jedna wielka lipa. Puste pomieszczenia bez żadnej ekspozycji itp. Kompletnie niczym się nie wyróżniające. Cale szczęście, że bilet studencki kosztował tylko 3zl... Nie było specjalnie żal. No i powrót do Kętrzyna. Gdy dojechaliśmy na miejsce zaczęło padać i padało już do końca wizyty w Kętrzynie. W niedziele rano mieliśmy zbierać się do wyjazdu. Ponoć miało przywitać nas słońce, a tu deszcz napier... kropi. No cóż, spakowaliśmy się, ubraliśmy gumowe kubraczki. Na buty worki foliowe owinięte taśmą i jechane. Po 40- 50 km od Kętrzyna deszcz odpuścił i wyszło słońce. Po drodze chcieliśmy zobaczyć jeszcze pałac w Sorkwitach. No i zobaczyliśmy, tyle że zza bramy i płotu.
Pałac z zewnątrz piękny, ale jako własność prywatna nie jest udostępniona do zwiedzania. A szkoda, bo miejsce ma potencjał. Wtedy wpadł do głowy jeszcze jeden pomysł w stylu - którędy na Grunwald?. No i pojechaliśmy szukać krzyżaków na polach pod Grunwaldem.
Niestety gdzieś się pochowali, a my zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki.
Spod Grunwaldu zwinęliśmy się już do domu. Cała wycieczka dołożyła 704 km do naszych liczników i następne cenne wspomnienia. Aaa - motocykle miały poważne awarie. Niestety takie rzeczy w trasie się trafiają. W Suzi przepaliła się żarówka kierunkowskazu. A w Tenerce jedna z 2 żarówek tylnej lampy.
