Cześć posiadam Suzuki SV650S z 2006r z silnikiem z 2004. Z moją Suzuki niestety nie jest dobrze. W zeszłym sezonie byłem zmuszony wymienić silnik, z powodu zatarcia panewki i gładzi cylindra. Po wymianie i odpaleniu był już wtedy problem z przeniesieniem napędu, silnik kręcił się elegancko na każdym biegu, ale koło ani drgnęło. Zostało to naprawione, mechanik powiedział mi że winne były sklejone tarcze sprzęgła, lecz wydaje mi się że to nie to, bo wtedy nie można by było rozłączyć sprzęgła w ogóle i koło kręciło by się ciągle. Mechanicy u których wtedy to robiłem byli mocno niekompetentni, oddali mi motocykl z ciągnącym sprzęgłem, tak że nie mogłem wrzucić luzu na skrzyżowaniu i często stałem na sprzęgle i czułem że ciągnie. Nie można było go dobrze wyregulować, bo albo ciągnęło, albo było strasznie śliskie, że każde nawet średnie dodanie gazu powodowało wbicie silnika na lewe obroty. Jakoś tamten sezon pojeździłem trochę z tym sprzęgłem, bo to był już koniec sezonu i chciałem to zrobić po zimie.
Zimą motocykl stał w hali gdzie temperatura nie spadała poniżej 10 stopni. Teraz po pierwszym odpaleniu w czasie jak zakładałem kombinezon zauważyłem że leci dym gdzieś spod siedzenia. Nie wiem co to mogło być, możliwe że wypalał się olej który skapnął na rurę pod silnikiem, bo zrobiłem mały wyciek odkręcając o jedną śrubę za dużo zdejmując pokrywę wysprzęglika i trochę tak jeździłem, ale szybko się zorientowałem, że jedna śruba była od pokrywy silnika i ją z powrotem wkręciłem, potem kapanie ustało. W każdym razie przed zimą nie widziałem żadnego dymu.

Ale do rzeczy. Chciałem zawieźć motocykl prosto do mechanika, tym razem już o lepszej renomie. Od razu miałem problem z biegami, nawet na wyłączonym silniku nie mogłem znaleźć luzu. Nawet jak go znalazłem, to nie paliła się już lampka przy zegarach, wcześniej się tak nie działo. Przejechałem może z 200m i po ruszeniu ze skrzyżowania silnik zgasł tuż po puszczeniu sprzęgła. Zapalał bez problemu, ale nie mogłem ruszyć niezależnie jakie obroty wbiłem. Motocykl zawiozłem w końcu na przyczepie. Obecnie mechanik wymienił tarcze sprzęgła na te które miałem w zatartym silniku, bo myślałem że to one są przyczyną. To nie pomogło, okazało się że poprzedni mechanik nie założył odpowiedniej ilości kulek i wysprzęglik się ukosował, co powodowało, że nie przenosił odpowiednio ruchu manetki na sprzęgło i nie można było go prawidłowo wyregulować.
Teraz wysprzęglik i same tarcze są już 100% ok, ale dalej nie można w ogóle ruszyć motocyklem, po puszczeniu sprzęgła gaśnie niezależnie od obrotów. Do tego kiedy koło jest w powietrzu i nie ma obciążenia, to wszystko działa ok, silnik normalnie je napędza i wbija biegi. Wyeliminowane zostały przyczyny elektroniczne typu: czujnik klamki sprzęgła, czujnik stopki, po prostu zostały zmostkowane ale nie dało to żadnej poprawy. Kontrolka luzu dalej nie działa, silnik gaśnie po puszczeniu sprzęgła pod obciążeniem.
Nie mam pojęcia jak to się mogło stać, że przed zimą odstawiałem motor tylko z rozregulowanym sprzęgłem, ale jeżdżący, a teraz nie mogę nim nawet ruszyć. Nie mam już pomysłów co mogło się popsuć, może ktoś z was jest w stanie coś doradzić?

O jeszcze jednej rzeczy zapomniałem wspomnieć. Wcześniej w wydechu była sonda lambda, a teraz w tym silniku z 2004 roku podobno nie było gdzie jej podłączyć i w schematach jej też podobno nie ma, nie wiem czy to może mieć związek z tym, bo wcześniej jakoś jeździłem i silnik nie miał żadnych problemów.

sonda lambda nie bedzie miała wpływu na gaśnięcie silnika. Przypadek dość ciężki. Czy jeśli dasz moto na wysokie obroty i puścisz delikatnie sprzęgło to moto też gaśnie? Sprawdź jeszcze czujnik położenia wału oraz wejdź w tryb serwisowy i sprawdź czy nie ma błędów. Sprawdź przy okazji ustawienie TPS