Generalnie to cały dzień dzisiaj cos mnie urzekało
Zacznę od pogody. Fantastyczna
Słoneczko, niebieskie niebo z ładnymi chmurkami. Nie dziwć sie prosze bo w tej mojej krainie deszczowców to nie jest takie oczywiste. No a że słońce świeci to trza polatać dla czystej przyjemności.
Razem z młodą z rana juz ustaliśmy że jedziemy sieć terror. Tym razem ona juz na swoim Kawasaki
i miała taki plan że polata trochę gdzies po okolicy i przyhaczy o jakąś swoja koleżankę.
Taaa, mysle sobie
Koleżanka
No ale cóż, niech robi to na co ma ochotę.
Tak więc wyruszyliśmy razem ale na rondzie młoda w lewo a ja w prawo.
Było tak zajebiście że nawet nie wiem kiedy a przejechałem 50 mil, kompletnie bez planu
Postanowiłem troche popatrzeć na morze i na paralotniarzy których widać było z daleka i w ilości większej niż mew.
Zakołowałem na seafront w Lyme Regis. Wszystko nabite puszkami tak że nie szło się przebić. Na szczęście bikerzy mają nieformalne przyzwolenie że mogą stawiac graty pod murem falochronu. No więc jakos tam ustawiłem Suze, patrzę i widzę Henrego mojej młodej. Tak nazwała swojego ZXR-a
Na cześć odkurzacza który mamy w domu i ma łudząco podobną rurę jak te na ZXR-e.
A młoda sobie siedzi opodal przy kawiarnianym stoliku, na zewnątrz kawiarni z jakąś laską
Zobaczyła mnie i nawet macha
Poznałem tą jej koleżankę. Troche mi głupio było za to że nie wierzyłem młodej w domu
I wysłuchałem przy okazji opowieści z ust tej dziewczyny.
Otóż (wcześniej już ją znałem z opowieści i o jej zamiarach) Alice, tak ma na imię. Kiedys miała marzenie żeby jechać do afryki, złapac się na wolontariat. Krótko mówiąc jakos pomagac biednym dzieciakom, albo zwierzakom itp.
Zanim pojechała to musiała sobie zarobić żeby tam jakoś przez rok przeżyć. Bo to trzeba było juz samemu we własnym zakresie. Mało tego, żeby załapac się na wolontariat musiała za to zapłacić jakiejs tam świętojebliwej organizacji żeby łaskawie gdzieś ją zarzucili do tej afryki.
No i zarobiła, pojechała bieluśka jak sciana, pełna ideałów Alice z krainy deszczowców, do tej afryki.
Opowiadała poruszające historie o głodujących dzieciakach, żebrzących na ulicy o kilka groszy. Żeby wystarczyło na klej.
Bo banan to juz spory wydatek. A że banan to co najwyżej głód na jeden dzień zaspokoi, to dzieci wolą klej. Woreczek, kilka kropel kleju i głodu się nie czuje. Mała tubka kleju wystarczy na dwa-trzy dni.
Opowiadała też o organizacjach które tutaj lepią banery, pokazują zdjęcia na które trudno nie zwrócić uwagi, pokazują zdjęcia uśmiechów które mogą zaistnieć dzięki kilku funtom z twojego konta.
Za te funty kupuje się to co trzeba żeby gdzieś tam na takiej ulicy z dzieciakami wąchającymi klej, pomagać.
A na tamtej ulicy to wygląda tak że miejscowi dilerzy tejże organizacji mają sklepy, z towarem zakupionym za te funty.
Tak się robi interes, na kupę forsy.
Poruszyło mnie to bardzo.
Alice nie kłamała. Opowiadając to miała szkliste oczy, ale powstrzymywała sie jakoś.
Ona sama też mnie poruszyła
ps. następnym razem bez aparatu sie nie ruszę