Prawdopodobnie najlepsze na świecie forum Suzuki SV 650 / SV 1000 ;)
Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Autor |
Wiadomość |
Genem
SV Rider
Dołączył(a): 29 kwi 2013, o 21:45 Posty: 771 Lokalizacja: Kraków
Płeć: mężczyzna
Moto: SV650s k6
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Kupilem taki sam kufer dlatego pytam orientacyjnie
|
3 paź 2014, o 18:06 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Maxia to chyba najszerszy kufer na rynku, a ma raptem ok. 60cm
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
3 paź 2014, o 20:18 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 9Biogradska Gora - Zabljak (Razvrsje) 90km Przepiszę po prostu moje zapiski z tego dnia: "Z rana pizga złem. Wszystko mokre. Zimno jak sam :cenzura:. Pakujemy się i spierdalamy na czczo." Do dziś chyba nie znajduję lepszych słów, by określić nastrój tego poranka Nim wyjechaliśmy z Biogradskiej, spotkaliśmy jeszcze raz Czechów poznanych nad jeziorem w Macedonii. Udało im się zreanimować GSa i polecieli dalej +/- taką trasą jak nasza. Ale z racji na zmarnowane kilka dni, teraz muszą ostro się spieszyć, więc tylko wpadli, zrobili zdjęcie nad wodą i pojechali dalej Poszliśmy w ich ślady Pierwsze zadanie dnia dzisiejszego, to kupić materac, bo dotychczasowe legowisko Romka zostało przedziurawione. Mniejsze sklepiki przy trasie mogły nam zaoferować jedynie produkty spożywcze (bułka z bananem i śniadanie z głowy), więc wylądowaliśmy w mieście Mojkovac. No i tu w 5min zaliczyliśmy dwie kraksy... Pierwszy orła wywinął Wojtek, parkując/wjeżdżając pod krawężnik na wzniesieniu, nogi zabrakło... Na szczęście praktycznie bez szkód, VFR oparła się na kufrze i crashpadzie. A po chwili z kolei zaatakowany został mój triumph. Jakiś pacan postanowił wycofać toyotą land cruiser i nie zauważył, że za nim stoi mój motocykl. Możecie się chyba domyślać skutków kolizji 2-tonowej terenówki z motocyklem... U mnie ani rysy, a u niego połamany zderzak Na swoje nieszczęście przypierdzielił mi prosto w aluminiowy kufer. Wtedy też poznaliśmy Marco Znajomość zaczęła się od tego, że zjebał od góry do dołu kierowcę toyoty w swoim rodzinnym języku Głównie przez sympatię do Polaków. Otóż Marco to lokales, który wiele lat temu wyjechał do Chicago, a w Czarnogórze bywa tylko na wakacje. W Chicago ma też wielu polskich znajomych, stąd jak tylko zobaczył motocykl z rejestracją PL, to nie mógł przejść obojętnie Na koniec pomógł nam jeszcze w poszukiwaniach materaca. Co tam pomógł, po prostu odwalił całą robotę za nas, dzięki czemu w malutkim, ukrytym w zaułku sklepiku Romek kupił materac, a ja pedalskie różowe japonki. Szczyt moich marzeń to to nie był, ale po utracie sandałów w Albanii wolę już te japonki niż łazić boso. No i kosztowały tylko 2€ Kolejne kilometry kanionem Tary i gęba cały czas się cieszy. Cały czas piękne górskie widoki, zakręt na zakręcie, co chwila tunele No i wreszcie docieramy do kolejnego celu naszej podróży - most Djurdjevica na Tarze. Taki tam mosteczek, ledwo 170 metrów wysokości i prawie pół kilometra długości. Niektórzy musieli trzymać się barierki: Jeszcze inni dla ładnego zdjęcia wystawali sobie za barierkę od pasa: A jeszcze inni postanowili zjechać na linie rozciągniętej wzdłuż mostu z jednego brzegu kanionu na drugi: Ten mały punkcik na środku to Bożenka, która jako jedyna miała jaja, by się przejechać kolejką tyrolską. Szacun Dojeżdżamy w końcu do Zabljaka, który to jest naszym dzisiejszym celem i planowaną bazą wypadową w Durmitor na najbliższe 2 dni. W centrum miasteczka rozdzielamy się, by znaleźć jakiś sensowny camping. Pola namiotowe kosztują 7-8€ za 2os + moto + namiot. Ale finalnie decydujemy się jednak na murowany domek, gdzie za 2os płacimy 15€. Za to w cenie jest jest darmowe wejście do parku narodowego, za które normalnie zapłacilibyśmy po 3€/os. Warunki noclegu super, wygodne wyro, łazienka z gorącą wodą, kuchnia. Wszystko świeżo wybudowane, jeszcze pachnie nowością. Ale tak na prawdę, to osoba gospodarza chyba zadecydowała o tym, gdzie zostaliśmy. Facet jak tylko nas zobaczył, to wziął nas do swojego baru, każdemu nalał najpierw po solidnym kieliszku gorzałki swojego wyrobu, potem po kawie, potem znowu po gorzałce... Klasa, szyk i styl - tak się suszy trampki w drodze Wciągnęliśmy obiad, gospodarz narysował nam odręcznie mapę okolicy, zaznaczając ciekawe drogi oraz miejsca warte zobaczenia, no i ruszyliśmy w góry! Początkowo wąska asfaltowa droga wijąca się przez las, z czasem zmienia się w szutrówkę. Na mapce była opisana jak "makadam", ale celowo nie mówiłem kompanom czym to śmierdzi, bo wymiękliby już na starcie Jest dobrze Widoki też całkiem całkiem Zjeżdżamy coraz niżej, kamulce na drodze coraz większe, a końca nie widać. Teoretycznie wg otrzymanej mapy po kilku kilometrach szutru powinniśmy być już na dnie kanionu i moczyć nogi w Tarze, ale jedziemy już od godziny, a rzeka dalej jest baaaardzo daleko w dole. Chyba punktem zwrotnym wyprawy była kolejna gleba Wojtka. Znowu zerowa prędkość, na ostrym i pochyłym zakręcie jakiś kamień podbił koło i VFRka znowu oparła się na kufrze i crashpadzie Wracamy na tarczy - zdecydowanie nasze motocykle, szczególnie z pasażerkami, nie nadają się do takiej jazdy. Skoro na motocyklach nie do końca się udało, to może na pieszo dziabniemy jakiś mały szczyt? Na mapce mamy oznaczony punkt widokowy, więc warto spróbować. Kilkanaście minut pod górę no i już wiemy, że była to słuszna decyzja Sandra z Razorem stwierdzili, że im już wystarczy i zawrócili na parking do motocykli, a reszta podeszła jeszcze trochę wyżej. Było warto. Na szczycie poznaliśmy parę Chorwatów. Oni zrobili zdjęcie nam, my im, zaczęła się gadka Podpowiedzieli nam co jeszcze warto zobaczyć na trasie naszej wycieczki, a na co nie marnować nawet czasu. A gdybyśmy wracali przez Zadar, to zapraszają na piwo wieczorem Może będzie okazja odnowić kontakt, jak oni przyjadą w polskie góry Na koniec udanego dnia został jeszcze powrót do domu. Oczywiście nie najkrótszą drogą, ale malowniczą trasą przez Durmitor, aby zahaczyć jeszcze o Susicko Jezero. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że jest tu tak pięknie, że widoków starczyłoby chyba na nakręcenie 8 części władcy pierścieni i hobbita Wracając do domu, dobrych kilkadziesiąt kilometrów zrobiliśmy po ciemku po górskich serpentynach ze żwirem na zakrętach. Co chwila z zarośli było widać jakieś świecące ślepia, na asfalt wychodziło wszystko, począwszy od krów, przez lisy, na sarnach kończąc Po drodze udało się jeszcze zrobić zakupy na ognisko i w efekcie zaraz po powrocie wylądowaliśmy przy ogniu. Do naszej gromady dołączył też ósmy członek - wielki wyrośnięty wilczur. Pewnie zwabiła go kiełbasa. Gdy spytaliśmy się gospodarza, jak ma na imię jego pies, usłyszeliśmy tylko "A nie wiem co to za pies, to nie mój." Przyszedł z lasu, ułożył się pomiędzy nami domagając pieszczot i żarcia, aż zeżarł wszystko co było do zjedzenia Nocne Polaków (i niemieckiego psa) rozmowy trwały wyjątkowo dłuuugo... A kac dnia następnego nie będzie miał litości
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
17 lis 2014, o 23:17 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 10Zabljak - Pivsko Jezero - Zabljak - 140km Cygański obóz wędrowny to już taka wyjazdowa tradycja Plan na dzisiejszy dzień był prosty - wstajemy i na pieszo idziemy w góry. Więc śniadanie, browary w 1.5l plastikowych butlach na drogę i prosto z kwatery ruszamy na szlak. Nasz gospodarz sprzedał nam za 2€ dokładną mapę pieszych szlaków w Durmitorze i po ocenie naszego samopoczucia , planowanej godziny powrotu oraz wyposażenia turystycznego, doradził też gdzie mamy się wybrać, by nacieszyć oczy widokami, a które szlaki są poza naszym zasięgiem. Samopoczucie - kac, wyposażenie turystyczne - trampki/klapki/tenisówki, planowany powrót na 15 - na tą godzinę mamy zamówiony obiad. A po obiedzie na moto robimy krótką wycieczkę nad Pivsko Jezero. Szybko okazało się, że nasza świeżo kupiona mapa jakoś nijak ma się do rzeczywistości Nawrotka, ponowne znalezienie szlaku i znowu pod górę. Gdy zaczęło się robić stromo, jakoś naturalnie podzieliliśmy się na 3 grupy, zgodnie z szybkością marszu - Bożenka, Wojek i Romek wycięli do przodu, ja z Sylwią dalej dreptaliśmy sobie naszym tempem, a Sandra z Razorem zostali jeszcze bardziej z tyłu. Podział grup przełożył się też idealnie na chęć dalszego brnięcia w górę Razory miały dość i oboje zawrócili w kierunku kwatery. My z Sylwią podgoniliśmy jeszcze kilkaset metrów do góry i złapaliśmy się z Bożeną, Wojtkiem i Romkiem. Wspólnie zjedliśmy jakiś pasztet czy inny paprykarz i zdecydowaliśmy, że też zawracamy, ale okrężną drogą, przez Czarne Jezioro. Natomiast grupa sprinterów miała jeszcze podejść kawałek wyżej. Po drodze dołączył do nas i Romek, zrobiliśmy kilka zdjęć nad jeziorem no i na skuśkę przez las ruszyliśmy w kierunku kwater. Na miejscu okazało się, że Wojtek i Bożena już od dawna na nas czekają, natomiast nadal nie ma Razorów, którzy wracali jako pierwsi. Co jest? Też poszli nad jezioro, ale zamiast wracać na skróty przez las "na czuja" jak my, poszli zgodnie ze szlakiem - w końcu jako jedyni mieli mapę. Błądzili po lesie 5km i wrócili nad jezioro Dopiero po naszym instruktażu telefonicznym udało im się jakoś dotrzeć. Po obiedzie, z niezłą obsuwą i w okrojonym składzie, postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia jechać zgodnie z planem na Pivsko Jezero. Razor z Sandrą mieli już dosyć atrakcji, więc zostali na miejscu i równo o 18 wyruszyliśmy w 3 motocykle. Warto było, droga przez Durmitor w kierunku tego jeziora to jedna z najpiękniejszych tras, jaką miałem okazję przejechać Po drodze w jakimś zagłębieniu wypatrzyłem wielką kupę śniegu. No nie może być. Śnieg, w Czarnogórze, w lipcu?! Wskoczyliśmy w niego natychmiast bawiąc się jak dzieci. Pełnia szczęścia Ale jakby tego jeszcze było mało, za chwilę podleciał do nas jakiś młody pies pasterski. Dziewczyny najchętniej załadowałyby go na moto Jeszcze kilkanaście kilometrów po serpentynach, już bez śniegu i bez psów, za to z lokalesami ścinającymi zakręty i podnoszącymi nam ciśnienie... Nad jezioro docieramy niemal o zmierzchu. Jeszcze tylko ostatnich kilka serpentyn, kilka tuneli wykutych w skale i wyjeżdżamy nad turkusową taflę wody pomiędzy łańcuchami gór. Niestety słońce schowało się już za szczytami, co oznacza, że za chwilę będzie tu ciemno. Więc zostaje jeszcze krótka przejażdżka wzdłuż brzegu i trzeba będzie się niedługo zawijać z powrotem... Powrót inną drogą, niż przyjechaliśmy, dookoła przez Gradac. Droga ani ładniejsza, ani krótsza, ale bezpieczniejsza i szybsza. A i tak wróciliśmy dopiero na 22. Wieczorem przed snem jeszcze ognisko, lokalne trunki, karcioszki, pogaduchy do późnej nocy, integracja i nocne śpiewy z Włochami... Każdy znalazł coś dla siebie
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
25 gru 2014, o 16:19 |
|
|
Bazi
SV Rider
Dołączył(a): 1 sty 2012, o 21:26 Posty: 385 Lokalizacja: Oława\Wrocław
Płeć: mężczyzna
Moto: Suzuki SV 650 2001
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Niesamowite widoki Po obejrzeniu waszych wypraw pojechałbym z wami wszędzie
|
26 gru 2014, o 00:44 |
|
|
czochu
SV Rider
Dołączył(a): 13 mar 2012, o 22:56 Posty: 468 Lokalizacja: Grochowa - Piaseczno
Płeć: mężczyzna
Moto: gsxr1000 k8,mz 251
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
ile w sumie zrobiliście km ? i ile mniej więcej wyszła was ta przygoda ? wyjazd 9 dniowy ? w czerwcu będziemy jechać do Chorwacji ze znajomymi na moto , mamy już wszystko praktycznie ogarnięte ale jestem ciekaw jak ma sięto w praktyce
_________________ dyn dyn dwusuwa I ryk V-ki ! tym co kocham <3 http://www.polskajazda.pl/Motocykle/MZ/ETZ-251/47232 ;]
|
27 gru 2014, o 15:14 |
|
|
Rozkosmany
SV Rider
Dołączył(a): 21 sie 2013, o 21:06 Posty: 2164 Lokalizacja: Crewkerne
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 650S
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Bardzo fajna formuła pisania relacji i świetnie mi się czytało. Poza tym dużo zajebistych obrazków które ułatwiają sprawę. Ps. A ten mały punkcik na środku, znaczy Bożenka. Było ja słychać z mostu podczas tej przeprawy?
|
29 gru 2014, o 01:44 |
|
|
angel-a
motorowerzysta
Dołączył(a): 17 mar 2013, o 23:03 Posty: 56 Lokalizacja: Józefów/Otwock
Płeć: kobieta
Moto: Nerwus
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Wyszło nam prawie 5200km, finansowo, to mnie i Razora kosztowała ta impreza 5k z groszami na dwie osoby a wyjazd trwał 17 dni, czyli duuużo za krótko xD
_________________ When I get sad I stop being sad and be awesome instead! True story!
|
7 sty 2015, o 20:34 |
|
|
Goti
motocyklista
Dołączył(a): 13 mar 2011, o 22:03 Posty: 168
Płeć: kobieta
Moto: BMW F650GS
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Ja siebie słyszałam
_________________
|
12 sty 2015, o 00:15 |
|
|
Goti
motocyklista
Dołączył(a): 13 mar 2011, o 22:03 Posty: 168
Płeć: kobieta
Moto: BMW F650GS
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 9 - BożenekJaki Łasuch jest łagodny - ja zapamiętałam poranek dnia 9 tak: po nieprzespanej z powodu burzy nocy ze snu wyrwał nas nie kto inny a ROMEK!!!!! BRUTAL!!!! Wrrrr. Nie zjedliśmy nic, nie wypiliśmy nic, tylko pakowanie i sruu w świat. Jedzenie jedzeniem, ale każdy kto mnie dobrze zna, wie, że bez kawy moje funkjonowanie jest mniej niż połowiczne.... No ale nic, jak trzeba to trzeba... Pożegnanie z widokami parku... (zdjęć kibelków nie mamy... a szkoda ) I w trasę <3 W końcu dojechaliśmy nad kolejne piękne miejsce: most Djurdjevica na Tarze Tam zatrzymaliśmy się na moście i podziwialiśmy widoki. Aż tu nagle zatrzymał się obok nas samochód, z którego wyszedł Pan z propozycją, czy nie chcielibyśmy się przejechać na linie wzdłuż mostu. Gdyby nas było więcej, to mielibyśmy też taniej. Powiedzieliśmy, że się zastanowimy i że jak Pan będzie wracał, to wtedy odpowiemy . Ja bardzo, bardzo chciałam zjechać. Reszta gromady niezdecydowana. W końcu jak Pan podjechał postanowiłam zjechać nad przepaścią sama - a co!!! Raz się żyje!!! Nie wiadomo, kiedy będzie następna taka okazja. Pan wziął mnie do samochodu i pojechaliśmy. Gdy ubierał mnie w uprząż i zakładał kask na głowę, już nie byłam taka odważna . Jeszcze mogłam zrezygnować!!! Ale nie, twardo trzymałam się postanowienia, że jak już tu jestem, to zjadę!!! No i zjechałam Nie żałowałam ani jednego euro, jakie wydałam na tą przyjemność. Przeżycie niesamowite. Adrenalina i przede wszystkim TE WIDOKI!!!! Jedna z najprzyjemniejszych chwil na tym wyjeździe!!!! Lepsze niż sex!!!! Brak mi słów, żeby opisać wrażenia . Jak dobiłam na drugą stronę mostu, przybiliśmy pjony z ekipą i ruszyłam z Panem samochodem do swoich . Byłam biedniejsza o 15 euro, ale bogatsza o przygodę . Ruszyliśmy dalej . W miesjcu docelowym - Zabljaku szukaliśmy odpowiedniego kempingu. W tym celu rozdzieliliśmy się na grupy. Nasza grupa znalazła miejsce z najlepszym gospodarzem na świecie!!! Na dzień dobry obiecał nam nowo wybudowane domki z pełnym wyposażeniem i kieliszek rakii na powitanie, tylko mamy szybko wracać z ekipą. Wróciliśmy - gospodarz słowa dotrzymał Ogarnęliśmy się szybko i postanowiliśmy pojechać na wycieczkę - prowadził nasz najlepszy kapitan pod słońcem Łasuch - Wiking 1 - ostatnio też Racuchem zwany . Oczywiście wybrał trasę najtrudniejszą jaką było można - ale i też z widokami cud miód i orzeszki... . Cytując Łasucha " Chyba punktem zwrotnym wyprawy była kolejna gleba Wojtka. Znowu zerowa prędkość, na ostrym i pochyłym zakręcie jakiś kamień podbił koło i VFRka znowu oparła się na kufrze i crashpadzie " od siebie dodam - i na nodze pasażerki - czyli mnie Troszkę też udało nam się pospacerować w górę . W końcu motocykle się nie wspinają Jak już sobie obejrzeliśmy wszystko co było do obejrzenia pojechaliśmy dalej nad Susicko Jezero. Tam widziałam najpiękniejsze widoki jakie kiedykolwiek oglądały moje oczy. Miałam wrażenie, że to nie Albania była celem naszej podróży a Czarnogóra właśnie. Były tam leża smoków... hobbiton też odwiedziliśmy - tylko hobbici gdzieś wyszli na wycieczkę, bo żadnego nie spotkaliśmy . Może i sam Rivendel było widać? Tam jest Rivendel A tam w dole Shire Aż żal było wracać, no ale kiedyś trzeba. Zawinęliśmy do naszego gospodarza, gdzie też rozpaliliśmy ognisko nad którym spędziliśmy czas do około 3.30 w nocy . Jedliśmy kiełbaski szczodrze dzieląc się nimi z pieskiem (wilczurem) i piliśmy gruszkową rakiję gospodarza . Rozmawialiśmy o głupotach i poważnych bardzo sprawach . Do ostatniego ogienka zostałam tylko ja, Łasuchy i pies... Psa nazwaliśmy Dźwiedź
_________________
|
20 sty 2015, o 19:18 |
|
|
Goti
motocyklista
Dołączył(a): 13 mar 2011, o 22:03 Posty: 168
Płeć: kobieta
Moto: BMW F650GS
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 10 - Bożenek ciąg dalszy Poranek w Czarnogórze był piękny i leniwy. Wynieśliśmy stół na słoneczko, na nim ustawiliśmy przygotowane kupki z kawą robioną w tygielkach, śniadanko i rozkoszowaliśmy się chwilowym brakiem porannej gonitwy i Romkowych pobudek. Bo tak wspaniale rozpoczętym dniu postanowiliśmy iść na wycieczkę zgodnie z mapą, którą dał nam gospodarz, a którą wcześniej opisał Łasuch. Poszliśmy w góry Szczególną uwagę należy zwrócić na profesjonalizm naszych górskich strojów a szczególnie obuwia Z tego, co wiem Łasucha trampki zostały brutalnie przez niego wyrzucone po powrocie z wyprawy Niestety szczytu nie zaliczyliśmy - długo by trzeba było tam iść i jak Razory zmiękły, Łasuchy postanowiły zawracać, to reszta podeszła w stonę szczytu kawałek i też postanowiła zawrócić... Gdy gromada poszła nas jezioro, my z Wojtkiem postanowiliśmy wrócić w stronę zakwaterowania, żeby się ogarnąć i upolować może jakąś rybę - w końcu obiad na 15 A tak romantycznie mieli Ci nad jeziorem Po obiadku postanowiliśmy pojechać nad Durmitor i Pivsko jezioro (dowiedziałam się od moich wspaniałych kompanów, że kręcili tam Bonda - tylko szkoda, że ja żadnego nie widziała i wiem tyle, że Bond to taki koleś w ciemnych okularach - no ale kręcili tam Bonda - sławne miejsce ). Pojechaliśmy tam bez Razorów, bo Razorowi spuchły dłonie - i to nie żart!!!! Miał łapy jak u King Konga Trasa była bajeczna!!!! Znowu Shire, Hobbiton, elfie wioski, góry krasnoludzkie i smocze legowiska... No bajka!!!! I śnieg!!! I magiczny mały piesek, ktory postanowił się z nami w tym śniegu pobawić!!!! Ooo, na tym zdjęciu jest dowód, ze to był świat z fantasy opowieści - oto piękna łąką jak łąka z Shire z cieniem smoka... I wszystkie hobbity się pochowały właśnie dlatego Chociaż nie wszystkie hobbity - dwa się ostały A dalej zastaliśmy jezioro... myślę, że nie ma co tu dużo dodawać - zdjęcia mówią same za siebie... W drodze powrotnej jeszcze kilka owieczek Po powrocie ekipa zorganizowała ognisko z włochami i innymi gośćmi naszego kempingu. Podzieliliśmy się na części. Część imprezowała przy ognisku (Razory i Wojtek) a część siedziała sobie w domku, piła piwko, czilałcikowała i grała sobie spokojnie w karty (Romek, Łasuchy i ja). W międzyczasie ktoś wpadał z ogniska i coś ze sobą przynosił. Albo jakiś alkohol, opowieść, albo? Piosenkę!!! Hitem imprezy stała się pieśń śpiewana przez Razora. Jej słowa brzmiały mniej więcej tak: Boleriooozaaaa!!!! Kreeeaaatuuuraaaa!!!!
_________________
|
20 sty 2015, o 20:04 |
|
|
Razor
erotoman-gawędziarz
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:34 Posty: 3871 Lokalizacja: Otwock
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000N 2004
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dokładnie tak Bożenko : https://www.youtube.com/watch?v=2b64hq5P_QoA ze spuchniętymi łapami to prawda. Nie wiem co się stało, czy to od tej wycieczki i różnicy wysokości czy też od przepicia, ale łapy mi tak spuchły że nie mogłem ich zacisnąć na manetkach.
_________________ SVNERWUS
|
20 sty 2015, o 20:38 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 11Zabljak - Mrkovi (Boka Kotorska) - 185km Po długich wieczornych rozmowach wstaliśmy o dziwo w miarę sprawnie. Szybkie pakowanie i dzida! No ale nie, przecież to Czarnogóra, tu czas płynie inaczej. Musimy poczekać na gospodarza, żeby się z nim rozliczyć. Dostajemy płyty ze zdjęciami i filmami z Durmitoru, wymieniamy się mailami, dajemy gospodarzowi kontakty na różne polskie fora motocyklowe, bo bardzo chętnie by ugościł więcej takich grup jak nasza. No jeszcze flaszeczka na drogę O 13 wyruszyliśmy. O takie widoczki nam towarzyszyły, gdy opuszczaliśmy Durmitor. Gdy przejeżdżaliśmy przez jakieś miasteczko, przyuważyłem motocykl stojący na poboczu - GS1150ADV z orzełkiem na kufrze. Przyhamowałem pytając, czy kierownik nie potrzebuje jakiejś pomocy, ale na szczęście był to jedynie postój w celu sprawdzenia drogi. Okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku, więc już po chwili nasza gromada zyskała kolejnego członka - Maćka. Krótki opis Maćka - wielki chłop, łysy, skórzana kamizelka, godło MC na plecach i zdaje się, że tegoż MC Prezydent. Bandzior jak nic. Z zawodu nauczyciel A dzięki swojej pracy ma właśnie 2 miesięczny urlop i jest w samotnej podróży do Iranu, a Czarnogóra to tak tylko przejazdem. Strasznie sympatyczny gość i wytrawny podróżnik, jak się okazało Zjeżdżamy nad samą Bokę Kotorską, gdzie niestety rozstajemy się z naszym kompanem. Chętnie byśmy pogadali dłużej, ale my powoli musimy się rozglądać za jakimś noclegiem nad wodą, tymczasem on spada na drugą stronę zatoki spotkać się ze znajomymi. Pamiątkowa fota i być może do zobaczenia kiedyś na trasie. Powyższe zdjęcie jest ostatnim, jakie aparat wykonał przed crashtestem. O dziwo w crashteście ucierpiał jedynie obiektyw. Jak na upadek z ok. 1,5m na beton, to zupełnie nieźle Na szczęście w kufrze mieliśmy jeszcze stałkę 50mm, dzięki czemu będą w ogóle jakieś zdjęcia z reszty wyjazdu. Wydawałoby się, że Boka Kotorska to tak turystyczne miejsce, że campingów musi być masa. Przejechaliśmy całą północną część, od miejscowości Lipci po sam Kotor i nie było ani jednego. Na wylocie z miasta znaleźliśmy znak mówiący, że jest gdzieś jedno pole namiotowe, 20km za Kotorem, pośrodku niczego... Wielkiego wyboru nie mieliśmy, więc pojechaliśmy w tamtym kierunku. Po drodze kilka razy wszyscy już chyba wątpili, że jedziemy właściwą drogą. Gubiliśmy się, zawracaliśmy, trasa była wąska, nieuczęszczana, prowadziła do nikąd, ale doprowadziła nas wprost na pole namiotowe. Na przyszłość, gdyby ktoś miał ochotę: N42.365856, E18.611878. Maleńki, kameralny camping nad samym morzem, cały porośnięty drzewkami oliwnymi i z mnóstwem cykad, które pod wieczór zaczęły swój koncert. Mega romantyczne miejsce, Bożenka od razu stwierdziła, że spokojnie mogłaby tam przyjąć jakieś oświadczyny Niewiele brakowało, a może i Romek by coś wyrwał w tak pięknych okolicznościach przyrody, bo córki gospodarza były nim wyraźnie zainteresowane. Niestety, gospodarz chyba wyczuł pismo nosem i na noc wywiózł obie dziewoje Kąpiel w tak ciepłej wodzie była niemal obowiązkowa. Wieczorem na lekko, w klapkach i samych koszulkach podjechaliśmy jeszcze do najbliższego miasteczka po jakieś drobne zakupy i przypadkowo trafiliśmy do lokalnego baru. Nie żadna knajpa nastawiona na turystów, tylko mała zapyziała jadłodajnia dla miejscowych. W menu były jedynie kanapki lub hamburgery, ale z ręką na sercu muszę przyznać, że to był chyba najlepszy hamburer jakiego w życiu jadłem, a już na pewno najlepszy i największy, jak na wydane 2.5€ Wróciliśmy do naszych namiotów późno w nocy, ale to nie w namiotach zakończył się wieczór, lecz na nagrzanych skałach, nad morzem, popijając piwko/winko i gapiąc się w gwiazdy
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
9 lut 2015, o 23:45 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 12Mrkovi - Herceg Novi - 140km Śniadanie mistrzów Niestety poranek nie przywitał nas wymarzoną pogodą. Chmurzy się i strasznie wieje. W zatoce, gdzie jeszcze wczoraj się kąpaliśmy, dziś kilkumetrowe fale rozbijają się o brzeg. Do tego właściciel campingu mówi nam, że od południa zbliża się cyklon, a takich fal nie widział tu jak żyje. Planowaliśmy zostać tu jeszcze jedną noc, ale gdy facet zaczął zabezpieczać w swoim budynku okna folią i deskami, zmieniliśmy zdanie Na północnym końcu zatoki kotorskiej powinno być spokojniej, co by się z pogodą nie działo, to zawsze lepiej będzie nad zamkniętą zatoką niż przy otwartym morzu. Spakowaliśmy się szybko i ruszyliśmy do Kotoru. Miasteczko w zasadzie niewielkie. Stara część otoczona murami to może ze 30min spaceru. W zasadzie wpadliśmy tam tylko na chwilę, zaraz mieliśmy jechać dalej. Ale Romek z Bożeną i Sylwią stwierdzili, że koniecznie muszą jeszcze zobaczyć ruiny jakiegoś zamku górujące nad miastem. 1.5 godziny po schodach pod górę w jedną stronę Więc część wycieczki żądna widoków i zakwasów uciekła w górę, a reszta, która nie miała ochoty na trekking w upale, została w porcie na przymusowy postój i dobrowolne lody Z Kotoru udaliśmy się do parku narodowego Lovcen, w którym to na szczycie Jezerskiego Wierchu znajduje się mauzoleum ostatniego władcy Czarnogóry. Nie żebyśmy specjalnie interesowali się historią tego kraju lub jakimś nagrobkiem, ale na szczyt wiedzie droga złożona z samych zakrętów i z fantastyczną panoramą Boki Kotorskiej Z tymi widokami był tylko taki problem, że przez załamanie pogody nic ciekawego nie było widać. Zimno jak cholera, wieje, dookoła chmury burzowe, a im wyżej wjeżdżamy, tym gęstsza mgła. Wreszcie widoczność skraca się dosłownie do kilku metrów - wjechaliśmy w chmury. Razor z Sandrą odpuścili sobie wątpliwą przyjemność podjazdu już po kilku kilometrach, przysłali tylko smsa, że zaczekają na nas w knajpie przy drodze. My stwierdziliśmy, że pomimo gównianych warunków wjedziemy do końca, niewiele już zostało, aż głupio zawracać. I znowu okazało się to strzałem w dziesiątkę Wyjechaliśmy ponad chmury, wiatr je trochę rozgonił i wreszcie zobaczyliśmy to, na co liczyliśmy od początku Pod samym szczytem jest malutki parking, tam zostawiamy motocykle i zostaje nam jeszcze kilkaset schodków do góry, do samego mauzoleum. Gdy próbujemy wejść przez bramę mauzoleum, podchodzi do nas dwóch jegomości z obsługi informując, że wstęp jest płatny - po 3€ od głowy. Panowie ubrani w odświętne ortalionowe dresy, z przenośnym rozkładanym stolikiem. Z powodzeniem mogliby sprzedawać perfumy na bazarze. Wyglądają bardziej na dwóch okolicznych cwaniaczków niż rzeczywistych pracowników, no właśnie czego, pracowników muzeum? Drobna konsternacja... przecież tu nic nie ma! Stojąc w wejściu właściwie już widzimy wszystko co się da zobaczyć. A gońcie się na szczaw cygany! Panowie widząc, że tracą klientelę próbowali jeszcze negocjować. Ich finalna oferta to było 3€ za całą naszą grupę, ale niestety nie skorzystaliśmy z promocji Pamiątkowa fota na schodach i wracamy. Na zdjęciu niestety załapał się tylko jeden z "kustoszy" Zjazd z Lovcen do Kotoru odbywał się już w odpowiednich jak na Czarnogórę warunkach. Słoneczko, miło, ciepło i przyjemnie Złapaliśmy się z Razorami i całą grupą przez Kotor, wzdłuż wybrzeża ruszyliśmy w kierunku Herceg Novi, a dokładnie w poszukiwaniu jakiegoś campingu. Cetinje, dawną stolicę Czarnogóry, niestety musieliśmy odpuścić, za późno się już zrobiło, a przed nami jeszcze kawał drogi na dziś. Campingów w okolicy znowu jak na lekarstwo. Poprzedniego dnia przekonaliśmy się o tym szukając na wschodniej i południowej części, teraz znowu na północno zachodnim wybrzeżu zatoki. Wreszcie tuż przed Herceg Novi coś znaleźliśmy. Cały camping praktycznie dla nas, oprócz naszej ekipy był jeszcze jeden młody chłopak z Serbii - autostopowicz i jeszcze drugi autostopowicz - z Polski. Teoretycznie nocleg zapowiadał się fajnie, bo camping cały zielony, porośnięty gęsto wysokimi drzewami, dosłownie kilkanaście metrów od morza. W praktyce plaża była raczej syfiasta, więc nikogo do wody nie ciągnęło A warunki sanitarne na campingu ograniczały się do zimnej wody i smrodu z kibli 4€ od osoby i 3€ za namiot. Na pocieszenie znaleźliśmy jeszcze lokalny bar mleczny dla tubylców, gdzie za pół darmo najedliśmy się pod korek I do namiotów, bo na jutro Romek zapowiada pobudkę o 4 rano!
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
14 mar 2015, o 21:33 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 13 Herceg Novi - Ivan Dolac (Hvar) - ok. 300km Jak Romek zapowiadał, tak oczywiście zrobił - pobudka o 4 rano. Migiem spakowaliśmy majdan i bez śniadania ruszyliśmy w trasę. Kilkanaście kilometrów po górach i już dojeżdżamy do granicy. Podchodzę do okienka, kładę paszport i dokumenty motocykla, a facet w okienku nawet nie patrząc na moje dokumenty mówi, że jest opłata - 2€. Dziwna sprawa, żeby na granicy trzeba było coś płacić, no ale daję dwójaka i nie marudzę. Celnik nadal nie wykazuje zainteresowania dokumentami... W końcu zapytany wyjaśnia - to nie jest granica, tylko punkt poboru opłat za tunel, którym za chwilę będziemy jechać Granica jest kilka kilometrów dalej No tak, jest 5 rano - to nie jest pora na logiczne myślenie. Dojeżdżamy wreszcie do właściwej granicy. Wyjazd z Czarnogóry bez problemów - szybko i sprawnie. Teraz jeszcze kilometr pozawijanej górskiej drogi czyli pasa granicznego i wjeżdżamy do Bośni. My się odprawiliśmy, a Romek ma problem - nie może znaleźć portfela. O, już się znalazł. Na moim kufrze centralnym. Odłożył go tam sobie przy Czarnogórskiej granicy, kilometr temu Grunt, to się nie przejmować A teraz krótka opowieść o tym, jak dałem się orżnąć na stacji benzynowej. 6 rano - mózg nadal jeszcze nie funkcjonuje zbyt poprawnie. Zajechałem pod dystrybutor, zalałem, chcę iść płacić, ale pracownik stacji prosi, bym przepchnął moto kilka metrów do przodu, to już następny będzie mógł się podstawić - ok. Wracam do dystrybutora sprawdzić ile wyszło pieniędzy, ale facet już wyzerował licznik. Zapłaciłem w lokalnej walucie, której przelicznika nawet nie znam. Proszę o paragon, ale paragonu niet, bo się maszyna zepsuła, może mi ręcznie wypisać. Hmm... Coś tu zaczyna śmierdzieć. Mózg zaczyna się powoli budzić Krótka kalkulacja i okazuje się, że zapłaciłem za 11,5 litra, chociaż w rzeczywistości zalałem 9,2. I spróbuj teraz pajacowi udowodnić, że było inaczej, jak koło niego stoi 4 kolegów i nagle nikt nie umie po angielsku Tak się właśnie dyma turystów Następny punkt programu to Mostar. Ale czy tak na prawdę chce nam się tam jechać i nadrabiać kilkadziesiąt kilometrów? Czy może olejemy Mostar i pojedziemy na skróty już w kierunku Chorwacji? Upał jest już jak cholera, a perspektywa odpoczynku w morzu kusi bardzo. Jednogłośna decyzja - Mostar kiedy indziej Ruszyliśmy więc prosto na wodospady Kravica. Dojeżdżamy tam bez większych problemów, niestety na parkingu okazuje się, że trzeba zapłacić za postój i wejście. Oczywiście lokalnej waluty nie mamy wcale Ok, możemy płacić w euro, ale facet nam wtedy nie wyda reszty. No to też lipa, bo nie mamy tyle drobnych W końcu puścił nas wszystkich za 2€ i jeszcze pozwolił zjechać motocyklami na sam dół, pod wodospad, gdzie normalnie z parkingu trzeba zasuwać pieszo A na dole wodospady jak wodospady Krystalicznie czysta woda, bujna roślinność i w zasadzie to tyle Podobno niektórzy się tu kąpią, ale jakoś nas do wody nie ciągnęło. Raz, że zimna ta woda, dwa, że jeszcze wieczorem zamoczymy dupy w Adriatyku, trzy, że obcowanie z wężami jakoś nie jest w naszym guście Maleńkie te wodospady, 15min, kilka zdjęć i w zasadzie można wracać Powiedziałbym, że takie Plitvickie w skali 1:100 Sylwia najwięcej radochy miała biegając za ważkami i próbując sfotografować kolejne z nich. Więc dzięki temu mamy też uwiecznionych kilku przedstawicieli lokalnej fauny: Lecimy dalej... Po drodze wciągamy jeszcze obiad w miejscowości Ljubuski w przypadkowo znalezionej małej knajpce Toscana. Gdyby ktoś przejeżdżał, to gorąco polecam - świetne jedzenie. No i powoli żegnamy się już z Bośnią i Hercegowiną. Przejazd przez góry, granica, fantastyczne serpentyny i jesteśmy już na wybrzeżu Prom na Hvar to koszt 8zł/os i 15zł/moto - w sumie grosze. Na wyspie okrutnie długo szukamy campingu. Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów (wjechaliśmy od wschodniej strony) to w zasadzie jedna droga i nic poza tym. Gęste zarośla po lewej i po prawej, nic więcej. Dopiero w zachodniej części będzie szansa znaleźć jakiś camping (Jelsa, Stari Grad, Hvar). Po drodze oglądamy kilka przybytków, ale ogólnie jest tragedia. Nie chcemy brać byle czego, bo planujemy zostać tu przynajmniej 2 dni i po prostu poleniuchować w jakimś fajnym miejscu nad morzem. Rozdzielamy się, każdy szuka czegoś na własną rękę w różnych rejonach wyspy - nic nie znaleźliśmy. Albo masakrycznie drogo, albo brzydko, albo cholernie ciasno i kupa drących się dzieciaków, albo daleko do wody i po brzegi zapchana ludźmy "plaża" czyli betonowe nabrzeże. Albo wszystkie mankamenty razem... W sumie to kręcimy się po Hvarze już ze 4 godziny i nie mamy żadnych perspektyw na sensowny nocleg. W miejscowości Stari Grad udało nam się zdobyć mapkę wyspy z zaznaczonymi polami namiotowymi. Mapki w lepszej jakości - Stari Grad i Hvar. Większość z campingów już widzieliśmy, ale zainteresowały nas dwa z nich - na południowym brzegu, daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Ruszyliśmy z Romkiem na dwa motocykle na zwiady. Ze Starego Gradu cofamy się kilka kilometrów główną drogą na wschód, skręt na południe na Zavala, przejazd tunelem przez góry, Ivan Dolac, stromy zjazd do morza i nareszce camping - Paklina. Miejsce cudowne - mały, luźny camping praktycznie nad samym morzem, z kamiennym grillem, plaża z kameralnymi zatoczkami Czysta woda, do wyboru plaże żwirowe lub skaliste, świetne warunki do nurkowania. W pobliżu winnice, gdzie można kupić różne lokalne wina własnego wyrobu. Lepiej nie dało się trafić. Zostajemy i dzwonimy po resztę załogi, która sprawdzała jakieś przybytki w okolicy Jelsy. Słysząc już przez telefon jak Sandra narzeka i ochrzania za coś Razora, postanawiamy zrobić jej małego psikusa Żeby miejsce nie było zbyt idealne i żeby dać Sandrze chociaż trochę powodów do zrzędzenia, wkręcamy ją, że "to jest camping rodzinny i na jego terenie nie można spożywać alkoholu ani palić" Trololo...
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
18 kwi 2015, o 17:10 |
|
|
Razor
erotoman-gawędziarz
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:34 Posty: 3871 Lokalizacja: Otwock
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000N 2004
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Tam był ten jakiś niemiecki komendant bardzo zniesmaczony naszym przyjazdem, który wieczorami podrywał tych "ciepłych" chłopaczków
_________________ SVNERWUS
|
26 kwi 2015, o 12:31 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Dzień 14Ivan Dolac - Jelsa - Ivan Dolac - 20km Dzień nieróbstwa - pełen relaks. Rano nad wodę, dziewczyny wygłupiały się w dmuchanych kołach, chłopcy cały dzień dryfowali w maskach z rurką, pyskiem do dołu i tak minął praktycznie cały dzień aż do wieczora. Rybki, ośmiornice, rozgwiazdy, chociaż najczęściej po prostu kamienie i ew. jeżowce A wszystko doprawione miejscowym winem - prosek. Specyfik warty polecenia - to lokalny trunek, bardzo gęsty, esencjonalny, zdaje się, że robiony z suszonych winogron. Gdyby go rozmieszać z wodą 1:1, to dopiero smakowałby jak takie normalne wino ze sklepu. W międzyczasie wyskoczyliśmy na lody do Jelsy. Żeby wydostać się z campingu na resztę wyspy, trzeba przejechać dosyć długi tunel. Panuje w nim ruch wahadłowy, jest kompletnie nieoświetlony, wąski i z nierównym podłożem. Do tego ma spory spadek, a środkiem płynie strumyk, pewnie dlatego też podłoże jest nierówne Ale najlepsze jest to, że w tunelu obowiązuje zakaz ruchu dla motocykli. Do dziś nie wiemy dlaczego Na szczęście znak był ustawiony tylko przy jednym wjeździe, więc połowę przejazdów mogliśmy robić z czystym sumieniem I jeszcze jedna anegdotka... Wychodząc z namiotu oczywiście zabiera się z niego wszystkie cenne rzeczy - dla bezpieczeństwa. Więc portfel, dokumenty itd. do kufra motocyklowego, kufer na kluczyk, a klucze do kieszeni. Po całym dniu na plaży, wychodząc z wody poczułem że coś mnie uwiera w tyłek. Okazuje się, że owe kluczyki oraz przypięty do nich pendrive z wszystkimi zdjęciami z wyjazdu miałem w kieszonce w spodenkach do pływania Oczywiście kieszonka nie jest zapinana w żaden sposób. O wpływie słonej wody na elektronikę chyba też nie trzeba mówić Jak widać, zdjęcia są, do domu wróciliśmy, więc limit szczęścia chyba wyczerpany na długo Dzień 15Ivan Dolac - Senj - 375km Plan mamy dość napięty. Sprawdziliśmy wieczorem, że prom z wyspy odpływa równo o 8:00. Więc z campingu trzeba wyjechać o 7, żeby jeszcze zdążyć kupić bilety. W efekcie wyjeżdżamy 7:15, w porcie jesteśmy o 7:38, a kupując bilety dowiadujemy się, że prom odpływa jednak o 7:40! Rzutem na taśmę, ale wjechaliśmy na pokład! Śniadanie oczywiście dopiero teraz, bo rano nie było czasu na takie pierdoły. Rozkładamy się więc z całym majdanem na górnym pokładzie, robimy sobie kanapki z pasztetem, jakieś tam płatki z jogurtem. Chciałem wyciągnąć kuchenkę gazową i jeszcze kawę z rana zaparzyć, ale Sylwia mi nie dała, bo niby wstyd... A jaka to różnica, ludzie i tak nam już zdjęcia robili Znaczy, że nadal trzymamy klasę! Po ok. 2 godzinach dopłynęliśmy do Splitu. Kompletnie niczym mnie nie zaskoczył, 4 lata wcześniej był tak samo zakorkowany i tak samo teraz jak i wtedy - chciałem jak najszybciej z niego uciec. Do Senj można jechać albo magistralą wzdłuż morza, albo autostradą, albo starą szosą nr 1, którą wybraliśmy. Ruch praktycznie zerowy, jedzie się przez totalne zadupia, niedaleko bośniackiej granicy. Nad morze zjechaliśmy dopiero w miejscowości Gospić, przejeżdżając po drodze przez park narodowy masywu Velebit. Fantastyczne winkle i do tego kapitalne widoki - przejazd przez pasmo gór zakończony stromym zjazdem do samego morza, z panoramą skalistej wyspy Pag. Pozostałe kilkadziesiąt kilometrów do Senj to już "klasyczna" Chorwacja, czyli z prawej strony góry, z lewej woda, asfalt z winklami jak na torze i kupa motocyklistów Dojeżdżając do miasta, zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Grupa się rozdzieliła, każdy pojechał szukać swojego campingu. Ale efekty mizerne - kiepskie warunki i chore ceny, po 15€ za głowę. A może by spróbować wbić się na kwaterę do Bożo? Spaliśmy u niego kiedyś, no i tym razem znowu okazał się strzałem w dziesiątkę. Wyszło taniej niż camping, a mieliśmy dla siebie całe piętro - 3 sypialnie z łazienkami, salon, kuchnię, taras z widokiem na twierdzę. Facet nawet nas pamiętał, a byliśmy u niego raptem kilka dni w 2010r Senj zdaje się być chorwackim biegunem zimna. Niby lipiec, niby Adriatyk, a woda zimna niczym Bałtyk w maju o 5 rano Wieczorem postanowiliśmy poszwędać się jeszcze po mieście i wpaść na piwo do twierdzy. O dziwo, pomimo lokalizacji, jest to jedna z najtańszych knajp w mieście Dzień 16Senj - Dolni Dubnany - 650km Wyjeżdżamy z Senj dosyć późno i kierujemy się na autostradę. Trasa standardowa - Zagrzeb, Maribor, Graz, Wiedeń, Mikulov i Dolni Dubnany. W zasadzie nawet nie ma co opisywać, nudno i dupa boli, ot wszystkie atrakcje przejazdu. W Czechach mamy nagrany nocleg u znajomego Razora. Spaliśmy już u niego kiedyś, jadąc w Alpy - zapraszał nas koniecznie byśmy znowu wpadli i nareszcie była okazja. Więc wieczorem znowu pogaduchy przy grillu i morawskim winie Dzień 17Dolni Dubnany - Pruszków - 600km Dziewczyny z rana próbowały uprowadzić psa gospodarza. Pies nawet i był chętny, tylko nie było pomysłu jak załadować go na motocykl. Odjechaliśmy więc w niezmienionym składzie 600km do domu zapowiadało się równie ciekawie, jak przejazd dnia poprzedniego - autostrada, nuda i ból dupy. Na szczęście mieliśmy ze sobą Romka, który w jest niezastąpiony w dostarczaniu atrakcji Oceniamy stan paliwa, wychodzi, że Romek ma najmniej, więc zjeżdżamy na stację benzynową. Ale gdzie tam, on tankować przecież nie będzie, jeszcze dużo zostało, 50km przynajmniej, zatankuje już w Polsce. No to wracamy na trasę... Należy też dodać, że Romek lubi jeździć jako ostatni w grupie, zwalniać, zostawiać sobie dystans, potem znowu gonić peleton. Więc gdy znikł nam z lusterek, w sumie nikt się nie przejmował zbyt mocno Oczywiście paliwa zabrakło 2km przed następną stacją benzynową Więc gdy my akurat wciągaliśmy gorącą zupkę, Romek urządzał sobie spacer z butelką po paliwo W sumie 4km w ciuchach motocyklowych, z kaskiem, musiało być wygodnie Reszta drogi już bez przygód i wieczorem dotoczyliśmy się do domu. No i to by było na tyle Przejechane 13 państw, jakieś 5100km, 17 dni w drodze, kupa wspomnień i jeszcze więcej planów na następne wyjazdy, w nowe miejsca A na Bałkany i tak na 100% jeszcze wrócę
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
20 maja 2015, o 20:58 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
BRAWO- gratuluje kolejnej wyprawy !!! i opisu. Fajnie jak zawsze się czyta ! ja coś sie nie mogę zebrać za zrobienie opisu z Bałkan 2014 a tez było fajnie i były momenty . Zawsze coś ... w pracy nie ma czasu, w domu mi sie nie chce .... ech...
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
21 maja 2015, o 15:49 |
|
|
Poldi
motorowerzysta
Dołączył(a): 8 mar 2015, o 19:21 Posty: 69
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 650 S K7
|
Re: Bałkany na wypasie (trzody) 2014
Piękna sprawa. Zdjęcia pierwsza klasa !
|
19 cze 2015, o 11:11 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów
|
|