Prawdopodobnie najlepsze na świecie forum Suzuki SV 650 / SV 1000 ;)
Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Autor |
Wiadomość |
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
A oto obiecana relacja z opisem i foto. Relacja pojawiać się będzie etapami bo nie wyrabiam z czasem a chcę opisać dosyć szczegółowo i rzetelnie te 11 dni super spędzone w super składzie .Jest to 110 % wykonanie planu opisanego w wątku http://www.svforum.pl/viewtopic.php?f=21&t=2814Link do zdjęć do głównego albumu: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authuser=0&authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wE&feat=directlinkNa razie 3 dni ale będzie przybywać z czasem i opisem 1 dzień. Warszawa do > Bieszczady (Komańcza)Wyjazd z Wawy: Ja, Andrzej, Przemek i odprowadzający nas na deauvillu Adam. Chłopaki chyba już trochę pękali, że w ogóle nie pojadę bo kilka dni wcześniej się przeziębiłem i zamiast zdrowieć to czułem się coraz gorzej. Do tego stopnia źle, że na dzień przed wyjazdem w pracy padłem na ryj… pojechałem do lekarza. Byłem w takim stanie, że poleciałem pod prąd samochodem i tylko z politowaniem i uśmiechem patrzyłem jak ci wszyscy inni kierowcy dziwnie jeżdżą. Lekarz stwierdził, że leki, które przyjmowałem (autokuracja) bardzo mnie ogłupiały (jakbym tego sam nie wiedział…) i w sumie zalecił kilka dni w łóżeczku. Kilka dni w dojściu do zdrowia musiałem skomasować w kilku godzinach… W aptece zakupiłem wszystko co zatrzymuje kichanie i katar, do tego SweetNoise zalecił mi witaminę C 1000 mg. W domu wziąłem dla pewności potrójną dawkę wszystkiego i wlazłem do wyra. W opiekę dostałem dwójkę dzieci, ale starsze oddałem jakimś obcym ludziom pod opiekę a do młodszego pozostawiłem sobie opiekunkę. Ja postanowiłem się kurować w łóżeczku, bo przecież nie mogę nawalić. Ciężko było zasnąć w ciągu dnia bo co 5 minut dzwonił telefon a dodatkowo nic nie spakowane a „nerwy” rosły… Pakowanie rozpocząłem dopiero po godz. 21 i zeszło mi z tym do 24. Spałem od 1 do 2:30, potem wstałem, pokręciłem się godzinę i o 3:30 byłem już na forum SV. Gdzieś 0 6:30 wyruszyłem spakowanym motocyklem z domu by co kilka kilometrów zbierać chłopaków. Pogoda bdb, jest słonecznie. Czuję się jak młody Bóg a przynajmniej leki tak na mnie działają. Medykamenty zatrzymały wypływ z nosa, oczu i ust… Prowadzę grupę z prędkościami 100-120 km/h . Grupa uczy się społecznościowej jazdy. Idzie zajebiście płynnie. Na drodze pustki, czasami tylko jakaś procesja bo to dzień Bożego Ciała. Już chyba przed 13 jesteśmy w Rzeszowie w McDonaldzie gdzie ze 2 godziny czekamy na Michała (SweetNoise), który bał się deszczyku w Krakowie Lecimy dalej w poszerzonym składzie do Komańczy. Warunki pogodowe się zmieniają i kilkadziesiąt km lecimy już w deszczu. U Andrzeja (asbandit) zaczynają się fobie, które z czasem przeobrażą się w traumę, ale o tym w dalszej części relacji bo te zjawisko będzie nas dotykało częściej i będzie miało jakiś wpływ na jazdę . Oczywiście piszę to lekko z przekorą bo każdy na wyprawie miał swoje "fobie" U mnie np: obudziła się ogorafobia i miałem problemy z napięciem mięśniowym gdy jeżdzilismy wysoko po górach a z boku były przepaści i dużo wolnej przestrzeni Oczywiście Andrzej w interkomie zawsze mi o tym przypominał W Komańczy wita nas słonce i chatka na kurzej nóżce, którą to Andrzej zarezerwował dla naszej grupy jako nocleg, dziadek sprzedał inna wizję przez telefon swego kramiku . Co ciekawe motongi dostają swój hotelik w przyległej, zamykanej na skobel stodółce. Początkowo nie mogę się zdecydować kto ma lepsze warunki człowiek czy maszyna. Dalej tego nie jestem pewien… Okazuje się ze są 4 „łóżka” a osób do spania aż 8 (w tym 2 kobiety) . Mój stres przedmiesiączkowy ukaja wizja zaimplementowania dwóch nieznajomych kobiet wśród 6 samców oraz niewygórowana cena lokum (25 zł/os) . Do motongów dołącza drugi Michał w swym sportowym wozie Skoda Fabia 1,4 Pb a na jego pokładzie odprowadzająca go ukochana kobieta oraz druga kobieta Agata, nasza niezmordowana towarzyszka wyprawy (wilki szacun dla Niej bo ani razu nie narzekała w czasie całej wyprawy a dodatkowo robiła zakupy, sprzątała, nie wywiązała się jedynie z zmycia motocykli i ich tankowania i tu jakiś niesmak pozostanie ). Chwile trwała narada czy robimy pętlę bieszczadzką motocyklami czy regularnie chlejemy… Za chwile skoda pognała do monopolowego po zapasy (2 godziny później niepijący deauvill pognał znów szukać otwartego monopolowego lub „mety” bo zapasy były niewystarczające). Wśród przyrody pod zadaszeniem trwała biesiada i opowieści Andrzeja, którym nie było końca. Andrzej kolejny raz staje się duszą towarzystwa co szybko przełamuje "bariery" zaznajamiania się i dogłebngo poznawania . Kompanija ochoczo rechotała a świetliki umilały nam czas swym kolorowym pobłyskiwaniem z dup. Ogóle temat świetlika (dla mnie mega odkrycie) jeszcze wróci na ziemi rumuńskiej gdzie się okazało, iż mechaniczne potraktowanie populacji świetlików osadzonych w ciasnym zamkniętym obszarze wyzwala kolosalną ilość energii rzędu kilku kandeli czy tam lumenów. Szok, normalnie szok… od prawej: Agata (jedzie samochodem), Michał (jedzie samochodem), odprowadzająca dziewczyna Michała z samochodu, Michał (jedzie na SV 650)od prawej: ja (Rafał na sv 1000), Przemek (sv 650), odprowadzający Adam (deuville 650), Andrzej (bandit 1200)Po zabawie były kąpiele i spać czyli dalej rechotanie przez 2 godziny . Rozłożenie 8 ludzi początkowo wyglądało tak, że 1 pokoju dwułóżkowym były 3 osoby a w drugim identycznym (moim) 5 także rechotanie do kwadratu . Zasnąłem ostatni a obudziłem się pierwszy i zgoła było już tak przez cały wyjazd. Ciekawostka dnia to: Agata odkrywa, że mam fajne, morelowe majtki. Długo nie kumałem, że jak napomina o morelowych majtkach to mówi o mnie (nie znam takiego koloru). Dodatkowo mówiąc do mnie mówiła Andrzej (zwalam winę na alkohol albo jednak Andrzej sie bardziej spodobał ) a ja Rafał kur..a jestem, ale potem sama zauważyła, że ja i Andrzej to jednak różnica . 2 dzień Start Komańcza- koniec to Rumunia 157 km przed Sibiu.Jak już pisałem wstałem pierwszy i zrobiłem przegląd zwłok bezładnie walających się po pokojach. Niektóre zwłoki były jeszcze ciepłe… Piętro niżej były nasze bagaże i ubrania. Wybrałem najładniejsze przyodzianie i obudziłem gospodarza coby wypuścił rumaki ze stodoły. Do przejechania tego dnia 700 km czyli strasznie dużo- nie ma lipy, trzeba dawać ostro! Wszyscy wstali, zjedli śniadanie, nawet składnie spakowali się na moto. Zjazd na CPN, pożegnanie z Adamem, który wrócił do Wa-wy. Prowadzę grupę przez Słowację (nawet się tu nie zatrzymaliśmy) dalej przez Węgry. Tu gdzieś robimy postój na 30 min odpoczynku, tankowanie i siku (ja w kukurydzy) . Pogoda jest wymarzona na moto. Samochód wyprawowy leci własnym tempem co ciekawe często przed nami . Lecę umiarkowanym, wolnym tempem. Za miastem 110-130 , miasto 60-75 km/h – walczę ze sobą, aby nie dostać mandatu. Nawigacja świetnie się spisuje. Albo ją odsłuchuję w kasku albo gadam przez interkom z Andrzejem a na nawigację tylko zerkam. Andrzej sie troszczy o mnie bo nawet jadąc drugi mówi mi o wszystkich samochodach jakie jadą z przeciwka . Wpadamy na granicę Wegry-Rumunia. Wjazd do Rumuni początkowo jest koszmarny ze względu na korki . Pierwsze miasto to jakiś koszmar korkowy, ale uskuteczniamy jazdę na cwaniaka i wbijamy się tylko, gdzie się da. Bandit daje rade najlepiej z nas wszystkich w ulicznych korkach Przemek szeroko otwiera oczy, że tak można, ale szybo się przyzwyczaja bo co ma bidny zrobić . Jest strasznie gorąco, ale po jakichś 50 km sytuacja się odmienia. Zaczyna się mega świetna, wielopasmowa droga z pięknymi winklami . Razem z Michałem zaczynamy odkręcać i ostro przechodzić po długich zakrętach. Żadnych dziur czy syfu . Asfalt trzyma jak przyssawka. Dziwi mnie tylko jedno, że jak zapieprzam ostro w zakrętach czasami dobrze złożony to co i raz ucieka mi przód w bok (takie krótkie przeskoki) . Olewam to składając winę na zawieszenie (że niby miękkie chociaż mam bardzo twarde…) i odkręcam dalej. Zabawa jest przednia, ta dobra adrenalina jest na wysokim poziomie (nonszalancja też…). Co było naprawdę z kołem później… Tego dnia lub może następnego postanawiam dać lekcję jazdy bardziej dynamicznej (po zakretach) Andrzejowi. Andrzej jedzie pierwszy, ja za nim a kontakt mamy przez interkom. Generalnie moje komendy to > „zapierd*laj”, „nie hamuj”, „wychyl się” , „przesuń tyłek i kolano”, "dobrze, dobrze, dajesz tak" . Wszystko głośno wykrzyczane, okraszone zawsze „kur*a” bo Andrzej lepiej współpracuje jak się z nim kontaktować w zwięzły, wojskowy sposób , albo ze mnie taki cienki nauczyciel, że inaczej nie umiem Co najdziwniejsze dla mnie nauki nie idą w las… Kolega bierze płynniej i szybciej łuki- wygląda, że będzie OK, pojętny jest (nie przewidziałem lekkiego kryzysu sportowca pojawiającego się 2 dni później, ale to normalne i jest oznaka zdrowia ). Ale na razie wszyscy ładnie się przemieszczamy i wygląda, że zrobimy te 700 km… Ale tak tylko wygląda… Przed nami góry i maga czarne chmury nad nimi. Zatrzymujemy się na poboczu i trwa dyskusja czy zakładamy płaszcze przeciwdeszczowe. Tylko ja jestem za. Reszta ma pewne teorie o krążeniu chmur w stosunku do naszego toru jazdy lub jak Przemek pozostaje cicho (spokój Przemka to tez ciekawe zjawisko, ale raz na 2 dni okazywał się mistrzem ciętej riposty, że potrafiło zaboleć i zwalić z nóg ). Startujemy bez… po 500 m wali się na nas ściana deszczu taka, że byłem mokrusieńki (oprócz butów) w 10 sekund. Zły na siebie za uległość pokrzykuje sobie w kasku słowa na „k” . Walczymy w ulewie jeszcze około 15 minut. Zjeżdżamy do pierwszej napotkanej knajpy… Nie mamy śmiałości wejść do środka. Leje się z nas szerokim potokiem woda, robi się zimno i niefajnie. Stajemy w „przedsionku” knajpy. Po 5 minutach przychodzi Rumunka zza baru i pyta czy chcemy kupić lody. Oniemiałem, „czy Ona jakaś głupia jest?...”. Podrajcowani konwersacją z barmanką walimy do środka. Lokalesi dziwnie na nas patrzą, robi się cicho, Rumuni siorbią swoje piwo w osłonie dymnej z papierosów. Lekko zziębnięci zamawiamy kawy, herbatę bo zjeść nie można (niby…). Okazuje się, że prądu nie ma to możemy dostać tylko picie z lodówki. Pijemy i to, aby nas tylko nie wyrzucili na ten deszcz…, robi się jeszcze zimniej… Po godzinie dociera samochód. Czekamy na rozpogodzenie. Żartuję, że zaraz będziemy prosić o miejsce do spania na podłodze w knajpie. Po następnej godzinie żebrzemy o to miejsce u Pani za barem. Okazuje się, że mają fajne pokoje gościnne (nie takie jak w Komańczy ). Zostajemy – wychodzi po 35 zl/osoba, chociaż łóżek nie starcza dla wszystkich (6/4). Wieczorem już mega szczęśliwi robimy biesiadę w knajpie a obsługuje nas dalej ta sama mila pani zza baru ale teraz już się pojawia jedzenia bez liku (i picia też ). Po kolacji sen… Tego dnia mieliśmy dotrzeć do Sibiu a skończyliśmy 157 km przed tym miastem. „Pękam” z lekka co będzie jak będzie lalo a przed nami następnego dnia takie tyły plus transfogarska trasa. Tak naprawdę to nigdy nie pękałem... Generalnie stresu nie było na wyprawie, no może tylko wtedy jak jechałem za Andrzejem a On nakur*iał salta na lewym pasie na łukach… No wtedy to kolana miałem miękkie… Całe szczęście było to tylko kilkukrotne i generalnie ja za to odpowiadam bo nie umiałem do konca nauczyć a poganialem i poganialem Andrzejka... -sorry Jadąc tak za nim kombinowałem co powiem jego żonie a jak przeżyje to jak naprawić czy sprzedać wrak po jego moto… A jak się okazało ostatecznie Andrzej nie zaliczył ani jednej przewrotki czyli można, można Ciekawostka dnia to: „Nakur*iamy salto” staje się sloganem naszej wyprawy. 3 dzień – start 157 km przed Sibiu a koniec to 20 km przed jeziorem Lacul VidraZ pobudką mamy kłopot i to nie mentalny a techniczny… Do pokoju wpada Michał i twierdzi i już pól godziny czeka a nikomu dzwonek nie dzwoni i nikt nie wstaje a pobudka o 6:00. Patrzymy a na zegarkach u wszystkich dopiero 5:30 no to wypad bo śpimy . Michał coś jeszcze mówił o swoim wspaniałym telefonie synchronizowanym satelitami GPS, ale poszedł…a nas ocknęło… jednak miał rację. Nastąpiło przesuniecie w przód czasu o godzinę (kto by się spodziewał…). Śniadanko w restauracji, gdzie śpimy. Obsługuje nas ciągle ta sama Pani… tylko lekko coś nie w sosie i taka jakby potargana... Generalnie prawie wszyscy zajadają jajecznicę na kiełbasie (już wtedy zaczyna nam się już przejadać ta ciemna, słonawa , tłustawa kiełbasa) + kawa. Koszt śniadania 8 zł. Ruszamy z opóźnieniem 1 godziny bo Michał szył swe spodenki przeciwdeszczowe (pierwszy i nieostatni raz…). Robi się słonecznie, deszczu brak. Zasuwamy piękną, gładką szeroką jezdnią z tysiącem winkli. Przed transfogarską dopada nas lekka mżawka, ale to tylko przygrywka do tego co będzie na samej trasie. Przezorni przywdziewamy ubranie przeciwdeszczowe. Na transfogarską wspinamy się ostrymi serpentynami od północnej strony. Szybko dopada nas mega mgła i deszcz. Na szczycie Andrzej zatrzymuje się ledwo bez upadku (jedzie pierwszy a ślisko jak cholera) przed wrotami do tunelu prowadzącego na druga stronę gór fogarskich. Pozostali prawie na siebie powpadali..., przynajmniej ja na Przemka Niestety widoczność to tylko jakieś 3 metry a wlot do tunelu zamykany jest wielkimi drzwiami i jedna połówka była właśnie zamknięta i trzeba było ostro dać po hamulcach. Dodatkowo na szczycie zasuwa potężny grad o średnicy kulek lodowych 0,5 do 0,7 cm. Temperatura to tylko 4 stopnie. Po przejechaniu tunelu na stronę południową zatrzymujemy się na sesję foto i video. Chęci do zjazdu w dół po śliskiej drodze mocno krętej na odległości 40 km też jakby mniejsze. Nic to… na koń ! i galopem w dół. Całe szczęście tylko kilka kilometrów było ekstremalnej jazdy. Obniżenie się tylko o jakieś 500-700m n.p.m dało rewelacyjny wynik zarówno w pogodzie jak i stanie nawierzchni. Wyszło słoneczko i zrobiło się ciepło- ok. 15-20 stopni a nawierzchnia stała się sucha + powitaliśmy nowo położony asfalt. Zakładam na kierownice swoją duża kamerę DV (oprócz niej każdy ma przy kasku mała kamerkę). Skoro Andrzej zaczyna szybko pomykać po czarnym po winklach to postanawiam zrobić sesje video chłopakom. Każdy przejeżdża odcinek szybciej, zgodnie z umiejętnościami (no ale żeby przeżyć ) około 3-4 km krętej trasy transfogarsiej a ja jadę za nim przytulony i nakręcam to widowisko. Zakręty są ciasne i przechodzące ciągle lewy-prawy-lewy-prawy. Zabawa zajebista )). Nie widać co by się stało jakbyśmy wylecieli z trasy bo na brzegu pobocza rosną krzaki i drzewa także zasłaniają widok otwartych przestrzeni i przepaści . Smutno mi trochę bo nie ma mnie komu nakręcić ale i tak mam niezła frajdę teraz oglądając filmy bo jadąc za nimi starałem się zawsze jechać optymalnym torem bez ścinania zakrętów coby i pochylenia były fajne i to tez fajnie się zarejestrowało bo kamera pochyla się zgodnie z motocyklem Po przejechaniu transfogarskiej skręcamy w prawo i znowu podjeżdżamy wyżej aby równolegle jechać z Karpatami. Szczególnie fajna jest jazda w kanionie, gdy zasuwamy po zakrętach a wysokie góry mamy i z lewej i prawej, było naprawdę ładnie. Zatrzymujemy się na zaporze wodnej, gadamy chwile z inna polską ekipą na moto i lecimy dalej. Obiadek w fajnej piccerii gdzie picca była OK, ale herbata i kawa zalana chyba wodą z bajora albo była to czysta woda z bajora bez dodatku kawy czy herbaty . 27 km przed docelowym jeziorem Lacul Vidra spotykamy się z samochodem. Jest to ostatnia wieś przed jeziorem. W demokratycznym głosowaniu siłą głosów 5 do 1 zostałem przegłosowany na rzecz spania na kwaterze zamiast pod namiotem (miętkie pipki ). Znajdujemy szybko kwaterę w cenie 100 zł za 2 pokoje (za 6 osób- niezła cena co?, czyli po jakieś 17zł/osoba!). Naszą ekipę rozpakowującą się z moto do mieszkania szybko otacza lokalna wataha ciekawskich w sympatyczny sposób natrętnych mieszkańców. Mnie to szczególnie dotyka… Zostałem zeswatany pomimo, że w Polsce posiadam już żonę (ale jak to mówią od przybytku głowa nie boli ). Teraz praktycznie posiadam już dwie . Swatał sam ojciec - na wizytówce napisane miał MANAGER. Córa studiuje we Wrocławiu. Wybranki nie widziałem ani nie gadałem z Nią. Ojciec, aby „zbliżyć” nas ze sobą a nie mogąc połączyć się telefonicznie z córką nawiązał połączenie z jej kolegą (Rumunem). Grupa wyprawowa miała uciechę jak wyciągali mnie spod prysznica bo ojciec stał z telefonem bo mam ”połączenie z Polską”. Rumun w gadce telefonicznej był całkiem rzeczowy i nawijał spoko po Polsku. No to mam nowego kumpla w Rumuni w Oradei… Gdybym został tej wsi 2 dni dłużej ojciec obiecywał dostarczenie córki do tamtejszego hotelu… w oddali zdjęcie wielopiętrowego hotelu mojej wybranki posesja gdzie spaliśmy Ja generalnie mam jakieś „szczęście” do takich akcji i lgną do mnie wszelkie osobliwości z ulicy… Sytuacja była dosyć natrętna, ale jednak przyjemna i klimatyczna Wieczorkiem kolacyjka, piwko, Andrzej podpala dom , w którym mieszkamy czyli nic nadzwyczajnego - zmęczeni padamy do wyrek. Ja śnię o swych żonach i szybko się budzę Ciekawostka dnia to > Andrzej się nie zabił, gdy zamykał oponę na czarnym C.D.N
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
Ostatnio edytowano 18 lip 2011, o 20:58 przez pink25, łącznie edytowano 1 raz
|
13 lip 2011, o 21:04 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Zdjęć przybywa, dalej w albumie są tu: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authuser=0&authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wE&feat=directlink4 dzień Start 20 km przed jeziorem Lacul Vidra a koniec to gdzieś w Rumuni pod namiotem.Budzę się 5:20…, kurde niedawno się położyłem… Z nudów robię notatki z przejechanych dni. Po śniadaniu lecimy na drugą z ciekawych tras a mianowicie na transalpinę. Jadąc zatrzymujemy się przy jeziorze Lacul Vidra, pierwotnie planowanym miejscu spoczynku. Jest to sztuczne jezioro i za dawnych czasów był tam tylko jeden ośrodek wypoczynkowy – dokładnie Pana Ceausescu… Agata z racji archeologicznego wykształcenia dokonuje odkrywek terenu i znajduje kamyk w kształcie serduszka. Pewnie Rzymianie zostawili… Rumuni to tam zostawili ino trochę butelek po winie… Transalpina.Generalnie mało o niej wiem a już na pewno boje się podłoża. Filmiki w necie nie napawają optymizmem. Dużo widziałem mazi, błota, wyrw, porozrzucanych drzew… Zapewniamy się wzajemnie, że jak coś będzie nie tak to się wycofamy i nic na siłę Ludzie, internet kłamie! Dla weryfikacji tego, co piszą trzeba wszystko zobaczyć na własne oczy niestety. A było tak… Samochód poleciał pierwszy. Do wjazdu na trasę mamy jakieś 5-10 km. Przelatujemy szybko pomimo, że asfalt jest nieco łatany i dziurawy, ale tą 100 da rade lecieć. Nawigacja każe skręcić, gdzie stoi zakaz wjazdu. Wjeżdżamy… Zaczynamy nagle w lesie po serpentynach podnosić się bardzo wysoko . Las się kończy i pokazuje się dla mnie szczególnie (agorafobia) zapierający dech obraz: bardzo wysokie góry, przepaście Powietrze jest krystalicznie czyste i przejrzyste. Jest pięknie o wiele piękniej niż na transfogarskiej Temperatura spada z +25 na +4. Asfalt pojawia się nowiutki asfalt! (i w ogóle transalpina to 99,5 % asfaltu jest już i to dużo lepszego jak na transfogarskiej). Może z 500m w sumie lecieliśmy po kamykach czy tam szutrze. Po niebezpiecznych serpentynach lecimy okolono 50 km, długo jest . Jedziemy pomału bo nie da się inaczej pomimo nowego asfaltu. Tam nie ma chodnika czy barierek… Mięśnie miałem cały czas naprężone, manetki puszczały sok Narwisty, ciężkawy, sztywny litr na takie trasy to nienajlepszy dobór . Nic to… trzeba to powiedzieć- bałem się Odpocząłem nieco psychicznie na jakimś dużym wypłaszczeniu w połowie trasy, gdzie robimy sesję foto razem z zabawną rodziną Bułgarską Zjazd z transalpiny kończy się miasteczkiem, gdzie według planu mamy nocować, ale jest wcześnie i lecimy jeszcze 40 km dalej. Zatrzymujemy się na odpoczynek przy sympatycznym dziadku i małym wodospadzie Rozleniwiamy się, a że otaczająca natura jest sprzyjająca postanawiamy w tej okolicy zanocować. Andrzej sprytnie szybko wynajduje piękną miejscówkę na nocleg, z której wszyscy są zadowoleni Miejsce do spania było urokliwe. Z każdej strony góry, namioty rozbite 5 metrów od górskiej rzeczki (ok. 10 metrów szerokiej). Sprzęt rozstawiony, czas kolacji. Mamy problem z palnikiem i butlą – nie pasują do siebie. Przemek szybko wymyśla „patent” i sprzęt odpala, także ciepła obiado-kolacja jest zrobiona. Agata rozmarzona przesiaduje na dużym kamieniu w rzece. Pewnie myśli o jakimś facecie bo z nas to żadem pożytek, tylko te motury… Postanawiamy poserwisować nieco sprzęt. Oliwimy łańcuchy i dobywamy pompkę elektryczną z manometrem, aby posprawdzać ciśnienie. Wszystkim brakuje powietrza a ja przeżywam szok jak widzę, że z przodu zamiast 2,5 mam 0,7 atmosfery! Te wcześniejsze skoki przedniego koła na szybkich łukach miałem już na skutek „wałkującej się” opony… rany. Dopompowanie zaradziło przypadłości. Przegrzana pompowaniem pompka pali się a to z kolei pali nam bezpieczniki w motocyklach o czym wieczorem jeszcze nie wiemy Przychodzi noc, każdy ma latarkę nagłowną, ale budujemy naturalną Każdy łapie świetliki, które zamykamy w przezroczystej butelce. Butelkę wieszamy miedzy namiotami i potrząsamy- to naprawdę świeci Rozchodzimy się po namiotach spać, ale to długa noc, bo okazuje się, że jakaś dzika zwierzyna żerowała koło naszych namiotów. Jestem przekonany, iż był to niedźwiedź! Szczególne spustoszenie i harmider niedźwiedź zrobił przy namiocie Agaty, której napędził stracha Skutkiem tego była dewastacja naszego śmietnika. Strzępy odpadów były porozrzucane wokoło Generalnie była to bardzo miła i ciepła noc, bo i jakaż mogłaby być pod namiotem Szkoda, że była to tylko jedna noc tak spędzona, chciałem zapoznać tego niedźwiedzia Ciekawostka dnia to: >skąd dziadek miał adidasy na nogach.C.D.N.
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
14 lip 2011, o 18:18 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
5 dzień Start w obozowisku namiotowym w Rumuni a koniec to Belgrad w Serbii.Link do zdjęć do głównego albumu: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authuser=0&authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wE&feat=directlinkfot przybywa... Poranek lekko chłodny, ale nie zimny. Śniadanko, pakowanko namiotów i bagaży. Navi nie odpala bo jak pisałem moto mają popalone bezpieczniki. Bezpieczniki przezornie mamy (jak i wszystko inne mniej lub bardziej potrzebne, też pieczołowicie zapakowane) także 15 minut później wszystko działa. Robi się cieplutko, żadnego opadu, lekki wietrzyk. Jest milo… Zasuwamy sprawnie asfaltem po drogach bezpłatnych z Rumuni do Serbii a dokładnie do Belgradu. Droga średniej jakości, lekko łatana, ale bez zasadzek. Na granicy ciekawscy celnicy trochę wypytują kto my są, ale problemu nie ma. W Belgradzie jesteśmy o godzinie 16. Navi prowadzi pod same drzwi hoteliku „Sun hotel”. Moto stawiamy 2 uliczki dalej w strefie za free. Uliczki i zabudowa bardzo podobna do warszawskiej Pragi…ani to dobrze ani źle, klimatycznie myślę Lekki niepokój czy rano moto będą na tym samym miejscu, ale nic innego nie da się zrobić, zostawiamy jak jest Buziak dla moto na noc a my do hoteliku. Kąpanie gęsiego i naprzód grupą na zwiedzania miasta. Idziemy ze 2-3 km na Kalemegdan (nazwa pochodzi z języka tureckiego i oznacza „pole walki"). Twierdza ta znajduje się w dzielnicy Stare Miasto i jest jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych miasta. Z twierdzy roztacza się panorama na ujście rzeki Sawy do Dunaju. Znajduje się tam również rozległy park gdzie trochę zabawiamy i bawimy. Zabudowania znajdują się na wzgórzu wysokości około 125 metrów. Znajdują się tam również antyczne wykopaliska i katakumby rzymskie. Na miejscu twierdzy najprawdopodobniej znajdowała się pierwsza celtycka osada i rzymskie Singidunum. Po zajęciu miasta przez Turków, zbudowana przez nich twierdza Kalemegdan, należała do najpotężniejszych w Europie. Polski akcent to fakt, iż jedna z ulic granicząca z terenem fortecy nosi imię Tadeusza Kościuszki. W parku nabywamy piwa, lody i zachwycamy się widokiem panoramy miasta. Pogoda jest idealna. Fajnie tak sobie poleżeć, pospacerować, odpocząć dłużej po jeździe moto i samochodem. Nad wyraz docenia to Agata, której to miasto szczególnie przypadło do gustu . Była pod szczególnym wrażeniem pewnego pomnika, my, część męska zresztą też Najważniejsze, aby nie tłamsić w sobie emocji Zobaczcie sami Potraficie być tak otwarci jak ten z pomnika... ??? Robimy dłuższy research w poszukiwaniu restauracji, gdzie zjemy obiad. To nie pasuje, to też nie, to może tamto…?, nie, no to tam…? Tak, TA, w końcu… Zamawiamy dużo i dobrze W kuchni serbskiej jest dużo mięsa z grilla. Wyróżnia ją też to, że podawane są duże porcje, tak, aby klient był zadowolony (czyli tacy wygłodniali wyprawowy jak my ). Serbska kuchnia obfituje w potrawy z mięsa mielonego: "ćevapčići", "ćulbastije", "leskovačka mućkalica" i "pljeskavica". Ceny są podobne lub niższe od polskich. My mieliśmy zamówione prawie każdy po 2 dania + duża sałatka grecka + piwo „jeleń” i mi wyszło za to 40 zł . W Wa-wie na starym mieście wyszło by mi myślę za to około 80-100 zł… a może i więcej . Robimy sobie sesję foto z armatami i zabytkami. Andrzej jest tu ekspertem bo ma przygotowanie w edukacji ku temu i rozświetla nam zawiłości techniki wojskowej. Michał- motocyklista też chyba kiedyś marzył o mundurze bo temat też mu nieobcy. Naszym oczom nie umykają też stadka pięknych młodszych i doroślejszych kobietek Ja i Andrzej w trosce o dobro Przemka stręczymy mu jakiegoś przyjaźnie uśmiechającego się lachona , ale chłopak wybredny jest. Daliśmy mu ze 100 kandydatek i żadna, ale to żadna nie podchodziła. Były też i innych ras i wyznań i nic…, echhh, ale ta młodzież teraz wybredna… Przemek uskutecznił w końcu ciętą ripostę pod naszym adresem i skończyło się nasze rumakowanie Za to Michał z samochodu wpadł w oko pewnemu przechodniowi, Panu Wszyscy zauważyli to gorące spojrzenie Pana na kolegę. To musiała być miłość od pierwszego wejrzenia, przynajmniej tak odebrała to grupa a grupa wie najlepiej i wiadomo… umie podpowiedzieć i zaplanować wspólne pożycie . Kwiatów nie było, związek nie skonsumowany… Niech Pan sobie nie myśli, że oddamy druha tak bez prezentu- o nie, Nasz Ci On! Jak widać Stare Miasto Belgradu, które jest bardzo duże skłania do romantycznych uniesień i warto tam pojechać, aby to samemu zweryfikować a może i zakosztować Wracamy te 3 km już nocą, powłócząc nogam, do hotelu: a tam dalej skuwamy się i rozprawiamy w saloniku i zielonym przytulnym, tarasowym ogrodzie. W taką noc nie chce się spać… Kurcze, ale fajnie było… A i jeszcze jedno… okazuje się, że nie cierpię na agorafobie (lek przed otwartymi przestrzeniami i wyjściem z domu- to mam z rana jak jadę do roboty ) tylko mam hypsofobię czyli- lęk przed przepaściami – kto to i czym teraz uleczy…? Ciekawostka dnia > lina wisielca spuszczona za oknem hotelowym, kto ostatni z niej korzystał…?C.D.N
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
18 lip 2011, o 15:08 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
6 dzień Start z Belgradu do Chorwacji na Plitvickie Jeziora.Link do zdjęć do głównego albumu: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authuser=0&authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wE&feat=directlinkciągle fot przybywa Czas zmienić państwo… 2 dni w jednym to za długo… To ten dzień, w którym wiele poszło nie tak jak miało pójść. Jakieś małe fatum nas dotknęło Rankiem jeszcze nic tego nie zapowiadało. Spakowani startujemy o 8:30. Lecimy jak zwykle drogami bezpłatnymi. Dystans około 550 km - dość dużo. Te „dużo” szybko przeradza się w ciężko…Drogi są słabszej jakości, lekko łatane a co najgorsze to to, że z tych 550 km to pewnie 400 jest w terenie zabudowanym, gdzie prędkość dozwolona to max 40-50 km/h! Gdy prowadzę grupę to jadę z prędkościami w zabudowanym 65-80 km/h czyli generalnie spacerowo. Robi się gorąco i męcząco bo słońce przygrzewa jak trzeba… Granica państw… , pierwsze zapowiedź złego… Przejeżdżając miedzy posterunkami dostaję duuużym owadem w oko (otwarty kask dla ochłody). Nie wiem co ten owad jadł, ale jego bebechy to jakiś kwas i przez parę minut nic nie widzę i stoję na poboczu miedzy granicami, aby łzy przepłukały to ścierwo… Kilka minut później Przemek dostaje żądłem osy w szyję- też raczej niefajnie. Na domiar złego celnik chorwacki się nudzi to czesze motocyklowe bagaże Michała. Zmęczony jestem…, gdy ten sam gnuśny, zapocony gość podchodzi do mnie i pitoli „stara” wskazując paluchem na moją oponę to zagryzam zęby, aby nie powiedzieć mu „kto” jest „stara” w jego domu… Na Bałkanach trwa cały czas poszukiwanie osób oskarżonych o zbrodnie wojenne – ten gościu podpada mi swym profilem pod jednego z nich - lepiej się zamknąć Dobra, przejechali granicę. Lecimy dalej… Nosz kur..a dalej ciurkiem teren zabudowany, tylko zabudowania ładniejsze. Widać jednak często pozostałości wojenne w postaci rozerwanych murów na domach Wszystko po kulkach sąsiadów, czasami zza płotu… (Wojna w Bośni i Hercegowinie – tocząca się w latach 1992-1995 - wojna domowa). Dopada nas głód. Wypasiony obiad jemy w zakamuflowanej restauracji, oddalonej nieco od głównej drogi. Lokalizację zdradza nam przypadkowo zapytany lokals (to najlepsza metoda na poszukiwanie jedzenia czy mieszkania). Tak wyglądam przeżarty i lekko zmęczony Jadąc dalej w słońcu Michał nie wytrzymuje mojego niskiego tempa jazdy w zabudowanym. Stawkę podnosimy z 70-80 na 110-130 km/h. O.., tak tak, teraz lepiej… przewiem mamy, już spać się nie chce, banan na twarzy się pojawia, znowu chce się żyć. Michal zapitala pierwszy, ja zaraz za nim (a co mam mandaty płacić ). Chłopaki też daleko nie odstają, wolą mieć jednak mniejszy przewiew Co tam wolnojady, co tam sprzęt rolniczy, 4 jeźdźców apokalipsy podrasowanych obiadem nadciąga! Czasami się coś minie z lewej, czasami z prawej strony, nie zapominamy tez odmachać dziewczętom na poboczu Pojawiają się następne „znaki”, „złe znaki” Sygnalizacja chorwacka czasami dla mnie jest nieczytelna (jakieś kolorowe światełka dla każdego z pasów osobno… bez sensu ). Kto by to wszystko zdążył przeanalizować przy takim zapitalaniu… No i ze 2 razy przeleciałem skrzyżowanie na czerwonym. Nakur*iłem tez salto ze 2 razy do tyłu biorąc ronda niezupełnie tak jakby to sobie życzył projektant . Ale to już wina nawigacji . Automapa nie naniosła jeszcze tych rond na mapach i nie zasygnalizowała mi w słuchawkach…, czuje się usprawiedliwiony i zapitalamy dalej . Do czasu… Wpadamy do wsi, zwalniam, aby włączyć kamerę + spowalnia mnie wyjeżdżający z pobocza samochód. Michał znika mi za wsiowymi zakrętami. Gdy go doganiam ten w najlepsze uciął już sobie chwilę relaksu leżąc na środku asfaltu razem ze swym motorkiem Okazało się, że gdy Michał chciał kulturalnie jak człowiek wyprzedzić samochód ten przypomniał sobie nagle, że zamierza skręcić w lewo blokując wyprzedzanie motocyklowi. Michał nie mógł przelecieć po prawej stronie samochodu bo tam wciskał się już skuter. Wybrał hamowanie. 2 dłuższe ślady hamowania przednim kołem zakończone przytuleniem zespołu człowiek-maszyna z wierzchnią warstwą drogi . Dodatkowo asfalt tam był szczególnie śliski. Zniszczenia na szczęście są powierzchowne i łatwo wymienialne (kierunkowskaz, dźwignia biegów, lewe lusterko). Szybko wspólnie odbudowywujemy moto na bazie rzeczy znalezionych przy drodze Przepraszam, że zrobiłem przerwę w piorunochronie pobliskiego domostwa, ale płaskowinik ten idealnie nadawał się na dźwignie zmiany biegów . Trytytki, super glue, power tape to podstawa i cement odbudowy. Rąsia Michała trochę boli i zmienia kolory, ale to duży i twardy chłopak i nie maże się byle czym Nie ma czasu też i na biadolenie bo to już 17 czy 18 godzina a nam zostało prawie 200 km do plitvickich. Zapitalamy dalej tylko Michał jakby mniej… Zapomniałem dodać, że wcześniej uratowałem życie dziecku (chyba jeszcze serbskiemu) – taki gieroj ze mnie A jak to zrobiłem…?, po prostu nie przejechałem go… Po tym jak ja mu uratowałem życie, uratował też mu życie Michał, tez go nie przejechał a mógł… - czyli bohater do kwadratu . Nieśliśmy pomoc tego dnia po całości… A tak poważnie to nie była nasza wina tylko smyk wyprzedzany prawidłowo (co do odległości a nawet prędkości chyba) ustawił się rowerkiem do jazdy pod kontem prostym do moto. Ja przeszedłem na milimetry obok niego a Michał dokonał ewolucji hamowania z udanym ominięciem. Słysząc pisk opon za mną nie miałem odwagi spojrzeć w lusterko Kilka kilometrów dalej stanęliśmy, aby ochłonąć. Tu wszystko skończyło się szczęśliwie. A co robi ten mały bucik w szprychach mojego moto…? . Niestety to nie koniec fatum tego dnia W międzyczasie skończył się rozrusznik w moto Andrzeja i wszelkie postoje kończone były dyscypliną sportu w pchaniu moto, aby zapalił- to akurat tylko na zdrowie wyszło. Jedziemy po upadku Michała lekko wolniej, ale jedziemy. Andrzej komunikuje mi w interkomie, że zaraz mu się paliwo skończy (ale jeszcze rezerwy nie ma włączonej). Stacje wszystkie dziwnie pozamykane. Po przełączeniu na rezerwę pojazd ujechał raptem 5 km i skonał w polu. Żaden błąd ludzki – sprzęt z jakiegoś powodu zastrajkował . No i mamy problem… przyzywamy nasz ukochany samochód oddalony od nas o 40 km, aby wspomógł nas dowozem paliwa. Nie możemy namierzyć siebie wzajemnie a co gorsza czynnej stacji benzynowej Zapada pomału zmrok. Decyzja: ja i Michał gonimy 130 km do plitvickich szukać kwatery a Andrzej i Przemek czekają na skoda assistance (jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc). Tak wygląda Przemek i Andrzej, gdy czekają na paliwo Znajdujemy fajną kwaterę kilka km przed parkiem plitvickich jezior z jeszcze fajniejszymi gospodarzami, ale o tym w następnej części relacji. Reszta grupy zasilona w paliwo dołącza 2 godziny później. Cale szczęście wszyscy kończymy razem cali i zdrowi także dalej jest wesoło przy kolacji i zapominamy szybko o kłopotach na drodze. Ciekawostka dnia > Co powie tata Michała z samochodu jak zobaczy rozbitą przednią szybę…?. Ta przykrość dotknęła nas kilka dni wcześniej…C.D.N.
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
19 lip 2011, o 16:43 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
7 dzień Plitvickie Jeziora- nie jeździmy na moto- zwiedzamyZdjęć w albumie przybyło wiele, w relacji jest ich tylko mała część. album: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wEW tym dniu oszczędzę rozbudowanych opisów akcji i interakcji Był to dzień wypoczynku całkowicie rekompensujący trudy dnia wcześniejszego. W tym dniu odpoczywaliśmy a jak trochę nawet popracowaliśmy to też był to odpoczynek Zdjęcia same obronią ten dzień Wstałem o godzinie 9 i nadal byłem pierwszy Śniadanko jemy na dworze na słoneczku obmywani milutkim wiaterkiem. Nie piję często kawy a tego dnia smakowała mi szczególnie ze świeżutkim pieczywem Oczywiście o dary na stole zatroszczyła się Agata robiąc poranne zakupy. Ruszamy na Plitvickie Jeziora. Nie dotykamy motocykli. Jedziemy w szóstkę skodą te kilka kilometrów. Jest ciasno i wesoło Agata rytmicznie pobrzękuje głową w dach na wybojach. Miała wybór: mogła być na górze lub na dole... Wywyższenie stanu kosztuje ale czasami warto… Bilet wstępu do parku kosztuje 65 zł, ale przynajmniej wiadomo za co się płaci W parku dużo chodzimy po jeziorkach (prawie jak Jezus), pływamy też statkiem w cenie biletu czy jeździmy „tramwajem”, a tego już Jezus nie może powiedzieć… No to jadziem z fotami… W poszukiwaniu miodu: Andrzej jako zagorzały fotograf robi zdjęcie każdej roślinie czy rybie. Jako, że robi fotki często moim aparatem mam tapetę na komputer dla każdej osoby w mojej firmie (jakieś 200…) Agata jest bardzo zadowolona z uroków natury a i nie mniejszą ekscytację ma Przemek co i raz znikając w zaroślach z aparatem foto lub przepadając w ogóle nie wiadomo gdzie. Tutaj Agata próbuje nas wciągnąć do wody i jest to wciągające a nawet pociągające, czyż nie... ? Gdy się nieco nudzi Agata tańczy na róże na statku Takim czymś też jeździliśmy: Przemek wyluzował Mnie pokochały motylki: Chwile baraszkujemy z niedźwiedziem: i nagle spadł śnieg, z lasu wyszły wilki, spod ziemi Niemcy i zaczeła się strzelanina W drodze powrotnej dokonujemy zakupów wielu butelek alkoholu (głównie win) przy drodze. Kolejny bardzo duży obiad zajadamy w restauracji (cena ok. 40 zł). Po powrocie na kwaterę rozbieramy 2 uszkodzone motocykle. Wsparcie narzędziowe daje nam gospodarz. Z dwoma motocyklami uporaliśmy się w niecałe 1,5 godziny. U Andrzeja to nawet zajrzeliśmy do środka silnika (a tam odkręcona śruba zębatki) Wszystko naprawione. Zasłużyliśmy na nagrodkę. Organizujemy kolacje na świeżym powietrzu. Zajadamy suszoną szyneczkę, pyszny ser a do tego spożywamy różne rodzaje win. Zapraszamy też do nas naszych gospodarzy. Przychodzi Pan domu. Wypytujemy go o różne sprawy. Lekko zamknięty człowiek z przeszłością żołnierza z ostatniej wojny Pewnie ma o czym zapominać i co chronić przed światem… Okolice plitviskich jezior słyną z krwawych czystek etnicznych . Ale dla nas gospodarze są bardzo mili (każdy skalp i „cnotę” zachował ). Do tego stopnia są mili, że w cenie mamy codziennie w lodówce około 10 piw a rano leżą napoje na kaca oraz produkty na śniadanie (np.: około 30 jaj ). Do tego pełen koszyk dżemików, nutelli, miodu i takich tam - bardzo sympatycznie. Ciekawostka dnia > kto podwędził Agacie paszport…C.D.N.
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
20 lip 2011, o 20:10 |
|
|
B2RT
SV Rider
Dołączył(a): 23 kwi 2010, o 07:03 Posty: 697 Lokalizacja: Wrocław
Płeć: mężczyzna
Moto: SV650 2003
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
No i co z tymi Niemcami ?
_________________ BMW K1200S
|
23 lip 2011, o 13:45 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Piszę w wielkiej konspirze, wszędzie wróg, zasadzki... Jeszcze tak ze 2 tygodnie posiedzę w lesie... trzymajcie kciuki wrócę i będę kontynuował działalność.
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
24 lip 2011, o 19:11 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Spragnionych „wielkiej” literatury witam ponownie Tych pozostałych też witam Otrząsnąłem się już po urlopie rodzinnym i mogę wracać do normalnych zajęć także za chwilę tadaaam będzie 8 dzień !
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
11 sie 2011, o 09:26 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Link do zdjęć do głównego albumu: https://picasaweb.google.com/100593668175136390882/WyprawaMotocyklowa2011RumuniaSerbiaChorwacja?authuser=0&authkey=Gv1sRgCMT9z7_tn8ir1wE&feat=directlinkzdjęć przybyło - wkleiłem już prawie wszystkie zdjęcia, nawet z dni następnych. Pojawią się pewnie jeszcze mapki i może jakaś pornografia, ale zginał mi aparat a muszę trochę dorobić... 8 dzieńStart – Plitvickie Jeziora Koniec- Baśka na wyspie KrkDo przejechani tego dnia nie za dużo bo 200 km…, wszystko Chorwacja. Moja pobudka to 7:30 a innych 8:30 do 9. Kręcę się sam po chałupie - normalnie nuda… Seksu nie ma z kim pouprawiać… 2 tygodnie to o wiele za mało, abym się skusił na odwłok Andrzeja jaśniejący spod kołderki Reszta grupy parami w innych pokojach. Dupy im nie będę zawracał... Uzbrajam sobie moto w dużą kamerę, navi. Kombinuję jakie ciuchy założyć na siebie. Jest ciepło i zestaw tekstylny, motocyklowy wydaje się w tych warunkach zbroją stalową rycerza z XIII wieku Zabrałem na wyprawę świeżo kupioną zbroję motocyklową. Zakładam ją na siebie i czuje się jak gej… Jakieś półkola na cyckach, jakiś koronkowy jedwab, ale ja jestem w tym „twardy” gość, normalnie Rambo 9 i pół… ale nadal lekko gejowato… no i jakoś nie czuje się w tym bezpiecznie (na razie). No dobra, zbroje mam na sobie, pora na majtki… Coś się porobiło nagle złego z bagażami . Majtek nerwowo szukałem pół godziny. Cholera wie gdzie co jest Wszędzie jakieś torebki, wszystko wymieszane. Kasety z filmami to na pewno ktoś ukradł i zostawił same pudełka… Ostatecznie robię rundę honorową przez całą miejscowość na moto w samej zbroi i szortach – kask też ktoś ukradł (na razie) Pozdrawiam przydrożne dzikie dzieci i takież dziewczyny Panów nie pozdrawiam bo to oni mnie pozdrawiają - pewnie geje i wyczuli swego… Po powrocie do domku postanawiam na zbroję narzucić czerwoną bluzę sportową. Już chyba lepiej być dresem niż gejem... Jak ktoś ma inne zdanie niech napisze – podyskutujemy Jejku… tak ubrany byłem gejem- dresem... Mam nadzieję, że ubiór nie wpływa zbyt przekonująco na psychikę ubranego… a jak wpływa…biedna żona, biedne dzieci (dobrze, że już są…) … Dobra, wróć do tematu… Adres gospodarzy (polecam ich) to Grabovic, Vukovic 239. Nie wiem, co oznacza „vukovic”. Może to nazwa ulicy a może „pocałuj mnie w zad” i tylko tak dzieciak napisał na tabliczce a ja głupi przepisałem… Reasumując na ten dzień wyprawę to wszystko poza przyziemieniem Michała dobrze idzie. Wszystko dajemy radę sami zrobić, nawet naprawić. Niczym się szczególnie nie stresujemy, nie błądzimy. Nikt nikogo nie zgwałcił czy zabił – normalnie lepiej jak w rodzinie Dobra organizacja i właściwe spakowanie też procentują. Widać nadwyżkę ciepłych ubrań, ale to tylko nasze szczęście, że pogoda nam dopisuje.. Lecimy na Krk. Droga jak droga…Miło, gładko i przyjemnie . tu w drodze na Krk, co to za gej idzie ?... aaa, to ja... to Przemek- nie gej! niezłe świnki kręciły się po drodze Wjazd na wyspę Krk to najdłuższy na świecie (1,7km) most łukowy na świecie. Piszę z pamięci to mogę się mylić- hmmm coś długo te 1,7 km… Za wjazd trzeba zapłacić kilkanaście złotych a wyjazd jest za free. Na moście wieje, ale widoki są fajowe. Za mostem pojawiają się naganiacze na kwatery, ale tam nie ma co się zatrzymywać bo to teren przemysłowy, syfiasty rafinerii Jedziemy na sam dół wyspy Krk do Starej Baśki, gdzie jest plaża ...nudystów (bo niby po co przez pół Europy jedziemy…). Osiągamy cel i zaczynamy poszukiwania miejsca do spania. Na początku analizujemy wzrokowo 2 pola biwakowe. Kręcimy nosem, nawet zjechana cena za noc na 5 euro nas nie kusi, ale jakby co to wiemy gdzie już coś mamy pewnego. Szukamy kwatery. Mamy z tym spory problem. Dzielimy się na 2 grupy i czeszemy dom po domu. Nikt nie ma dla 6 osób. Max to 3. Tłumaczę jednej Pani, że my to i w 3-4 osoby możemy na jednym łóżku…i że jak mamy 1 kobietę na 5 facetów to to już nie grzech i zdrowo, ale się jednak nie zgadza… purytanka obyczajów zakichana… Ostatecznie mamy super apartament załatwiony przez agencje turystyczną. 3 wielkie sypialnie z łazienkami, wyposażoną kuchnią z małym salonikiem + wielki taras. Koszt 15 euro od łba za noc. okolice apartamentu: Baśka wita : no dobra..., tak wygląda Baśka: Baśka i Agata (żadna z nich nie jest Stara ) Z Andrzejem wybieramy pokój o burdelowym, czerwonym wystroju. Nie wiedzieć czemu bardzo on nam podchodzi i tu przy wyborze rozumiemy się bez słów i tylko lekko chichoczemy zrzucając tam bagaże… taaa, to chyba opowieść na inny czas i sam to muszę jeszcze przemyśleć co było pociągającego w tym pokoju, a najlepiej skonsultować z lekarzem… Odległość do morza jakieś 350m. Pokierowani lokalnymi osobnikami wynajdujemy fajną restaurację, gdzie serwują gigantyczne, smaczne porcje w przystępnych cenach Zajadamy i pijemy tam jak należy Na przystawkę free dostajemy rakiję a na odchodne właściciel też wlewa w nas dodatkowo rakiję - no i ja mam już nogi lekko miękkie bo w środku posiłku sami też raczymy się piwami. Palce lizać bo mięsa nie było w tym zwierzu zbyt wiele Sentyment do miłego przyjęcia nas pozostaje i następnego dnia też tam na obiad lądujemy. Wracając zakupujemy sporo piwa i rakiji, aby jakoś noc przetrwać. Ja jakby co nie jestem wielkim fanem alkoholi, które pachną… Aaaaaa, przypomniałem sobie - Przemek też nie bo jak wieczorem daliśmy czadu to Przemkowi po alkoholu coś się z ciałem kolorystycznie porobiło W sumie wyglądało to sympatycznie nie wiem tylko czy zdrowo Przemek ostateczne zaliczył klasyczne odcięcie i jak padł tak już się nie obudził – a szkoda bo impreza trwała do 3:30, ale o tym wiemy tylko ja, Andrzej i klasycznie Agata, reszta kolejno zaliczała zgony. Ale ich to życie pomęczyło... Tu pragnę napisać o pewnych zawodach, które rozegrały się tylko i wyłącznie w moim umyśle podczas tego nocnego maratonu. Nie chodzi o wyścigi moich przerzedzonych szarych komórek… A więc Agata wygrała! Ale w czym?????? Suma butelek wypitych piw ja + Andrzej była mniejsza niż tych od Agaty Nie wiem jak to możliwe…, ale kobita pobiła nas dwóch razem Jest naprawdę w tym dobra i nie traci klasy . Tak jak zaczynała tak skończyła… Także szacun Panowie dla tej Pani Chłopy pewnie maja mniejsze pęcherzyki… a na pewno ciaśniejszą cewkę moczową to i wymienność płynów gorszą… No i znów poczułem się gejowato… Tego dnia nie pamiętam czy opalaliśmy się na plaży. Na pewno wodę widzieliśmy i podziwialiśmy piękne widoki, lazur i takie tam ble ble ble… Zanim się „zepsuliśmy” to Andrzejem zrobiliśmy rundkę zapoznawczą na motongach. Zapoznawaliśmy się z naturą żywą jak i umarłą (cmentarz na stromej górze - warto!) widok z góry z cmentarza: Strzeliliśmy też przejazd na chojraka przez cały pieszy bulwar, często miedzy stolikami nad wodą rozganiając na boki turystów Zachowywali się jakby dawno motocykla nie widzieli… ech Ci przyjezdni z prowincji Ciekawostka dnia > sposób naliczania i wysokość opłat na kempingu w funkcji tego kto z gospodarzy nalicza.
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
Ostatnio edytowano 12 sie 2011, o 08:34 przez pink25, łącznie edytowano 1 raz
|
11 sie 2011, o 12:07 |
|
|
kolecik
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 08:40 Posty: 997 Lokalizacja: Nadarzyn
Płeć: mężczyzna
Moto: średnia DRka
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Na pewno to była Stara Baśka a nie Baśka...? W zeszłym roku byłem w Baśce na wakacjach i widoki wydają się znajome
_________________ kolecik ...czarna eNka z 1999 roku => DR 350 http://www.bikepics.com/members/kolecik/
|
12 sie 2011, o 07:01 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Racja - powaliło mi się! sorki - poprawię Dzięki za spostrzegawczość
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
12 sie 2011, o 08:31 |
|
|
kolecik
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 08:40 Posty: 997 Lokalizacja: Nadarzyn
Płeć: mężczyzna
Moto: średnia DRka
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Widoki znajome więc od razu odżyły wspomnienia
_________________ kolecik ...czarna eNka z 1999 roku => DR 350 http://www.bikepics.com/members/kolecik/
|
12 sie 2011, o 11:47 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
9 dzień Akcja dzieje się cały dzień na wyspie Krk w miejscowości Baśka.Jest to dzień laby, plażowania i zwiedzania okolicy na moto i nóżkach. Pobudka godz. 8:30 . Syte śniadanie wsiamane na tarasie daje wigor i tężyznę ciała i ducha. Wigor jakoś się rozchodzi a tężyzna przyda się, gdy będziemy się taplać w morzu. Do śniadania jak zwykle najlepszą kawę robi Agata Wyjście na plażę grupą ok. godz. 11. Zabieramy duży materac dmuchany i rękawki dziecinne- znaczy będziemy pływać… Jest ciepło, słońce lekko za chmurkami. Dla mnie bardzo OK, bo ja białas jestem i często smaruję się kremem 70 (tak jest taki numer… na 50 się świat nie kończy ). Także chmurki dają mi poczucie bezpieczeństwa i olewam krem. Był to błąd Wieczorem z przegrzania zakołysał mi się świat a kark zesztywniał, ale nie takie rzeczy sztywniały i jakoś człowiek sobie z tym radził Plaża – standardowo czyli opalamy się i pływamy. Przemek to stary zadymiarz na wodzie Zasuwa ja rower wodny. Dużo kreci „napędem”, posuwu nie widać , ale szybko doskonali pływanie i pomocy nie wzywał. Agata zawstydziła wszystkie syreny a reszta grupy to raczej tak na morsa czy niedźwiedzia polarnego podchodziła do zajęć Generalnie wszyscy zadowoleni. Po tak aktywnym wypoczynku trzeba by coś zaszamać. Lecimy szybko do domu na kąpiel i dalej chyżo do wczorajszej knajpy. Owoce morza dalej uciekają nam z talerzy… Przemek niejadek naciskany przez nas coraz ładniej zjada obiadki i już coraz mniej brzydzi się skorupiakami. Jego rodzina powinna nas pochwalić… chyba… za to jak o Niego dbamy Michał z moto najlepszy jest z nas w łamaniu odnóży skorupiaków. Ssie też najlepiej… aż krewetkom oczy się zapadały - tylko pozazdrościć talentu, ale to światowy człowiek to obycie ma największe wszyscy tacy zaczytani... po przeczytaniu menu można zbaranieć Znowu rakija + piwo = miękkie nogi. Po obiedzie znowu morze i pluskanie oraz czas zwiedzania i siamania deserów w kawiarence. Przypominamy sobie, że niedługo trzeba będzie wracać do kraju i wypadałoby jakieś pamiątki zanabyć z których obdarzony nikt nie będzie zadowolony a będą zawalały kąty jak i inne pamiątki Po powrocie do domu trzeba trochę poleżeć po taaakim wysiłku Nic dziś nie jeździliśmy na moto - wstyd i trzeba to zmienić! Agata ma obiecaną przejażdżkę na moto. Decyduje się jechać ze mną. Pewnie jakiś zakład przegrała i to jej pokuta… bo tak to nikt „normalny” ze mną nie wsiada W sumie to nie wiem dlaczego tak jest… Ludzie dzielą się na tych którzy ze mną uwielbiają jeździć (nawet potrafią zasnąć – tak im dobrze i bezpiecznie) i tych pozostałych (chyba większość). Nawet Michał z motocykla liczył na jakieś szczególne akrobacje bo po cichu i nie mówiąc nikomu zamontował Agacie w kasku kamerkę a po naszym powrocie niecierpliwie chciał odtworzyć nagranie > czy było może „na kole” A ja spokojnie, delikatnie, aby nie spłoszyć, nie przestraszyć… no i nie płacić do końca życia za zdartą skórę koleżanki jakby co… A tak wyglądały przygotowania … Ubieramy nasze dziewczę jak umiemy… No mucha nie siada prawda? Stopy stwierdziliśmy nie są istotne, raczki też nie jak widać… W czasie wycieczki jedziemy kawałek za miasto i na molo, gdzie odbywa się wielka sesja fotograficzna. Szczególnie pasji oddaje się Andrzej robiąc mnóstwo ujęć swojej ukochanej Zuzannie. Ja tam robię fotki każdej… Po powrocie do domu gadki, oglądanie filmów, zdjęć, zajęcia z mechaniki płynów. Większość pada o już 23:30, nawet Agata! - jednak jazda na moto ja zmęczyła. Na posterunku zostajemy sami z Andrzejem. Ja robię sobie notatki a Andrzej luka filmy w TV. Co to za badziewna telewizja, w której nie ma TVN Turbo i dyżurnej pary lasek wijących się wokół siebie. No nic trzeba pouczyć się niemieckich liczb na przykładzie numerów telefonicznych... Rany, trzeba się pakować bo następnego dnia strasznie długi odcinek do jazdy bo blisko 1100 km! Ciekawostka dnia > gdzie się podziało jedno odnóże krewetki i jak wyglądała w oryginale…
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
12 sie 2011, o 16:53 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
10 dzień Start - Baśka na wyspie Krk Koniec- KrakówHmmm. Ten dzień to dla mnie sprzeczne doznania… i jest to jedyny dzień większego odstępstwa od narzuconego przed wyjazdem planu Oryginalnie mieliśmy w ten dzień zrobić 690 km jadąc z wyspy do Czech do miejscowości Vyśkov, gdzie w hoteliku przy cenie ok. 60 zł, mieliśmy zanocować by następnego dnia wypoczęci zakończyć wyprawę w Polsce. Już 9 dnia Michał z samochodu rzucił pomysł czy może by nie jechać od razu do Krakowa. Michał z moto też krakus też był temu przychylny. To i postanowione - lecimy dłużej bo aż do Krakowa. Odcinek do przejechania podchodzi pod 1100 km (dokładnie nie sprawdzałem) Dzień 10 zaczynamy standardowo: śniadanko, pakowanko. Wyjazd po godz. 8. Początkowo jest dosyć tłoczno na samej wyspie Krk. Na moment nawigacja rozbija nas na jednym rondzie na 2 grupy i mnie prowadzi słabą, starą drogą. Po kilku kilometrach Michał mnie dogania i zawraca by potem wspólnie dogonić resztę grupy. Na Chorwackiej autostradzie gubię gdzieś Andrzeja. Michał leci dalej, Przemek się zatrzymuje, ale mówię, aby leciał za Michałem a ja poczekam na Andrzeja. Jako, że stało się to jakieś 5 km za bramkami wjazdowymi na autostradę to myślę, że zaraz dojedzie. Czekam 2 minuty… nic, 4…, po 6 stwierdziłem, że pewnie rozbił się na wlocie do tunelu jaki był 2 km wcześniej Po 8 stwierdziłem, że nie mógł się rozbić bo pojazdy dalej jadą a pewnie by zatrzymali ruch To może się popsuł…, wydzwaniam ze 2 razy i nic… cisza Kurde a może On jakoś pierwszy poleciał tylko nikt tego nie zauważył lub ja nie zauważyłem jak mnie minął. Po 10 minutach ostro wystartowałem. Lecę ok. 140-150 km/h (trochę pękam bo wszędzie jakieś radary migają). Lecę tak 10 km, lecę 20, po 30 km już byłem lekko zły, gdzie się chłopaki zatrzymają, aby poczekać na nas (sensie, którym kraju). Gdzieś tak po ok. 35km dogoniłem, ale tu zdziwko bo Andrzeja nie ma… Tylko Michał i Przemek. Ale się wyjaśniło… Andrzej zadzwonił do Michała, iż na wjeździe na autostradę skręcił jeszcze na stacje paliwową- uff - dojechał i polecieliśmy w komplecie dalej w kierunku Węgier. Na wlocie do Węgier zatrzymujemy się na zatankowanie i zakup winiet. Tracimy na to prawie 1,5 godziny bo takie kolejki do kasy… Tam prawie dochodzi do awantury z dziadkiem z puszki… Tu przychodzi pierwsze zadumanie nad jazdą. Jechać trzeba szybko bo kawał drogi. Przyzwyczajamy się do prędkości i lecimy coraz szybciej. Zazwyczaj lecimy 140-160 km/h. Jednak już tą prędkość widać po spalaniu dosyć wyraźnie. Bandit 1200 Andrzeja pali najwięcej a dodatkowo ma (a właściwie jej nie ma) zepsutą/niesprawną rezerwę to zdarzyło się nawet, że tankowaliśmy już nawet co 130 km… Na autostradzie rzadko są stacje to strach ciągnąc dalej. Przez jakiś kawałek autostrady nawet ciągnąłem 190 km/h, ale na wyjeździe chłopaki narzekali na jakiś brany olej czy coś tam i kazali żebym 160 km/h raczej nie przekraczał. Ok. - tak dalej lecimy. Lecimy i lecimy, droga na autostradzie prosta i przewidywalna aż mdło. 90 % pogoda słoneczna, może z 5% to lekki opad, a 5 % to większy opad, gdzie się przebieraliśmy w skafandry. Te 5 % to przebierka tak z 5 razy co też spowalnia, ale ćwiczy koordynacje w staniu na jednej nodze i reflex , aby nic cię na autostradzie nie przejechało. Przemek na początku przebierał się lekko ciapowato (inni w sumie nie lepiej.. ) a teraz mając chyba najtrudniejszy kostium stawał pierwszy gotowy do dalszego boju. Czujesz Przemek, że ta wyprawa w wielu sprawach Cię wyrobiła a nawet dała kopa? Mnie na pewno, ale te nawyki szybko zanikają Już teraz w Polsce w deszczu motałem się z kostiumem jak dziwka w deszcz… (chociaż one się raczej nie miotają tylko maja takie smutne twarze zbitych psów- w taką pogodę… ). Przystanek na obiad robimy w Budapeszcie. Siamam gulasz (trzeba spróbować lokalnego przysmaku) i jakąś sałatkę (koszt 19 zł całość - nawet niedrogo) - smakowało. Obiad to jakaś godzina w plecy. Na Słowacji przed granicą dopada nas opad i już tak raczej towarzyszy raz mniej raz więcej do samego Krakowa. Szkoda, że pada bo drogi są tu naprawdę fajne. W Krakowie jesteśmy w mieszkaniu o godz. 22:30, gdzie nas mile ugoszczono (jeszcze raz wielkie dzięki dla gospodarza!). Siamamy picce, glansowanie zadów i o 1 w nocy moszcząc sobie gniazdka grzecznie zasypiamy. Dlaczego napisałem na początku o sprzecznych moich doznaniach… Bo uważam jednak, że ten odcinek pomimo, że ostatecznie był szczęśliwie przejechany to jednak za długi dla maszyn jaki i ludzi. A ostatnia partia w deszcz na szybkiej, krętej trasie gdzie człowiek walczy z czasem to jest lekka przesada i mogłoby być różnie. Dodatkowo mniejsza prędkość to mniej spalonego paliwa i może bym tylnej opony tak nie zdarł na autostradzie. Mniej paliwa spalonego to mniej zatrzymań na tankowanie. W ogóle dla mnie jazda na autostradzie to mało fajna jest w porównaniu np. do jazdy na dobrej krętej drodze jak pierwszego dnia w Rumuni (ja tam jeszcze polecę na moto ). Jest zbyt nudno bo monotonia doznań i dłużyzny straszne. Dodatkowo płacić trzeba Takim miłym (innym od dotychczasowych) doznaniem była chwila dla mnie, gdy wyprzedziłem chłopaków i gdy pojawił się deszcz zatrzymałem się na wymianę rękawiczek na jakimś dużym łuku na autostradzie. Gdy tak zmieniałem chłopaki ominęli mnie jadąc blisko jeden za drugim w dużym pędzie. Mieli ok. 150-160km/h i byli lekko pochyleni. Ten pęd pozostawionej kurzawy z wody + mega praca wydechów dawał taki obraz mocy, że aż ciary przechodziły. Teraz już nie dziwię się tym ludziom z pobocza, gdy obracało im na długo głowy w naszą stronę jak przelatywaliśmy koło nich na znacznych prędkościach zbici w stado do ataku Ciekawostka dnia > Zapitalamy i zapitalamy a skoda i tak przed nami .
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
16 sie 2011, o 19:25 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
11 dzień OSTATNI Start Kraków Konic WarszawaTen etap przemierza tylko 50 % składu brygady bo 3 osoby są już w domu w Krakowie. Jechać muszą (a nie chcą bynajmniej) ja, Andrzej, Przemek. Pogoda to katastrofa… Za oknem chłodno i leje, nie chce nam się ściągać tyłków z wyr To i nie ściągamy ich pośpiesznie Wyjeżdżamy z Krakowa chyba coś koło 14… dopiero. Chwile robimy jakieś zakupy alkoholowo - dzienkczynne dla gospodarzy. Po pierwszych 100 metrach jazdy stwierdzam, że coś za lekko i dziwnie mi się jedzie… Czego to ja zapomniałem…? Cholera – nie zabrałem kurtki motocyklowej! Rozkojarzenie totalne - w głowie rodzi się zawód, że to już koniec wyprawy i jeszcze ta zasrana pogoda… ku*wa mać jaka zasrana… (sorry, ale jeszcze mnie trzęsie) Jadziem…. Pod względem pogody i dróg to dla mnie najgorszy dzień. Nigdzie nie ma takich kolein jak w Polsce i nigdzie ludzie tak nie wpier…ją się przed motocykl jak w Polsce… Raz mnie tak postawiło ukośnie na koleinie a potem przerzuciło na druga stronę, że myślałem, ze to koniec wycieczki. Poubierani jesteśmy oczywiście w skafandry, ale deszcz ulewny i widać, że co nie jest mega nieprzemakalne to szybko przepuści… Temperatura ok. 14 stopni - czyli będąc przemoczonym robi się chłodno… Na początku lecimy razem, ale wiedząc ze mogę szybciej lecieć dogadujemy się, że każdy leci własnym tempem. Trudności z dojechaniem już do domu nie powinno być. Spieszę się też do domu bo niby urodziny dziecka to chciałem być (okazało się inaczej, ale nie o tym teraz). Grzeję ile wlezie w tą ulewę - Czasami 150-160 km/h. Mijam jedną wielką kawalkadę i korek samochodowy. Kurtka, spodnie, buty wytrzymują deszcz do końca. Po godzinie jazdy rękawiczki z membraną pokazują swoje naturalne oblicze. Robi się wilgotno. Po 1,5 godziny rękawiczki stają się na nowo wodoszczelne… Cała woda, która wpadła już nie wypada z rękawiczek… Pomału przychodzi wychłodzenie łap. Dobra walić to, chce mi się siku i jeść. Zatrzymuje się na jakiejś stacji. Zamawiam żarcie. Ustalam, że wyprzedzam chłopaków o jedno miasto. Gdy tak zajadam widzę jak przelatuje Andrzej. Po 15 minutach ruszam, ale mimo, że dość szybko jadę dochodzę go dopiero w Warszawie. Oglądamy jego ręce- sino, niebiesko czerwone i jakieś wychudłe i pomarszczone - samo zdrowie ta pogoda... Lecimy do domów. 2 godziny później jak ja dotarłem do domu dzwoni Przemek i melduje się też szczęśliwie na chacie. Prawie szczęśliwie bo w Radomiu nagrali go panowie policjanci na przekroczeniu szybkości i uszczuplili budżet o 300 zł. Kurde szkoda, wielka szkoda bo przez całą wyprawę na takie niespodzianki nie wydaliśmy ani złotówki, ale Przemek i tak szczęśliwy jest, że to dopiero teraz i w sumie „tylko” tyle. Nie ma zdjęć z tego dnia bo co tu robić za fotki… a sumie byłaby dobra jedna przedstawiająca jak uwalony był motocykl po tej wyprawie Dopiero po 5 tygodniach po wyprawie wystawiłem moto i przez 3 godziny walczyłem z brudem chemią i karcherem KoniecPewnie dorzucę może jakieś małe podsumowanie i mapki. Zapraszam do obszernego komentowania relacji .
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
Ostatnio edytowano 27 sie 2011, o 17:09 przez pink25, łącznie edytowano 2 razy
|
17 sie 2011, o 13:02 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
PodsumowanieMoim czysto subiektywnym zdaniem było ZAJEBIŚCIE!Ot i całe podsumowanie Miałem zrobić hit listę w cyfrach różnych rzeczy z wyprawy, ale mi się nie chce Zamieszczam za to mapki z wyprawy. 1 dzień. Warszawa do > Bieszczady (Komańcza). Część grupy leci z Krakowa. 2 dzień Start Komańcza - koniec to Rumunia 157 km przed Sibiu. 3 dzień start 157 km przed Sibiu a koniec to 20 km przed jeziorem Lacul Vidra 4 dzień Start 20 km przed jeziorem Lacul Vidra a koniec to gdzieś w Rumuni pod namiotem. 5 dzień Start w obozowisku namiotowym w Rumuni a koniec to Belgrad w Serbii. 6 dzień Start z Belgradu do Chorwacji na Plitvickie Jeziora. 7 dzień Plitvickie Jeziora- nie jeździmy na moto - zwiedzamy. 8 dzień Start – Plitvickie Jeziora Koniec - Baśka na wyspie Krk 9 dzień Akcja dzieje się cały dzień na wyspie Krk w miejscowości Baśka. 10 dzień Start - Baśka na wyspie Krk Koniec - Kraków 11 dzień OSTATNI Start Kraków Koniec Warszawa
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
17 sie 2011, o 15:13 |
|
|
lasooch
SV Rider
Dołączył(a): 23 lut 2010, o 02:22 Posty: 7755 Lokalizacja: WPR
Płeć: mężczyzna
Moto: TT1050
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
No i wreszcie się udało całość przeczytać Super wyprawa Wam się udała. Może za rok powtórzymy z Sylwią część trasy
_________________ Triumph Tiger 1050 << bikepics
|
27 sie 2011, o 11:33 |
|
|
pink25
SV Rider
Dołączył(a): 22 kwi 2010, o 15:22 Posty: 707 Lokalizacja: Warszawa
Płeć: mężczyzna
Moto: SV 1000 N 2005
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Dzięki - znaczy się ktoś przeczytał Bardzo jestem ciekaw Waszej relacji. Szybko ją twórzcie Wasza trasa jest jedną z opcji jaką biorę pod uwagę na następny sezon chociaż już chodzi mi po głowie coś innego . Ostatnio co roku ze 2 razy w roku jeżdzę po alpach (nie na moto) i już mam ich trochę dość. Ale na moto z drugiej strony w konkretne miejsca to może być mega super. Także piszcie szybko i dawać foty
_________________ Pozdrawiam Pink SV 1000 N, 2005 r. srebrna, szybka GIVI, kufer GIVI
|
27 sie 2011, o 17:16 |
|
|
Jamez
SV Rider
Dołączył(a): 16 maja 2010, o 16:37 Posty: 1240 Lokalizacja: Poznań
Płeć: mężczyzna
Moto: Z800
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
Wyjazd rewelacyjny, a opisy dają czadu. Gratki!
_________________ GS500 -> SV650S K3 -> Z800 Batmobile
|
27 sie 2011, o 18:17 |
|
|
plastic
Mister SVforum 2014
Dołączył(a): 11 lip 2010, o 20:17 Posty: 2100 Lokalizacja: Chodzież
Płeć: mężczyzna
Moto: VFR 800X Crossrunner
|
Re: Wyprawa 2011 Rumunia, tr. transfogarska, Chorwacja RELACJA
I ja przeczytałem - w odcinkach Pink, kawał dobrej roboty - masz dar! Czyta się to jak książkę Cejrowskiego Dodam, że lubię czytać jego książki podróżnicze
_________________ Byle dalej, byle w przód, absolutnie, absolutnie. Fa fa fa fa fa fa fa fa fa ra fa fa. Fa fa fa fa fa fa fa fa fa ra fa fa....
|
28 sie 2011, o 00:19 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów
|
|